sobota, 9 maja 2020

Górki Radzymińskie - średniodystansowy powrót

Tak się nam spodobały te Górki Radzymińskie, że następnego dnia postanowiliśmy zrobić powtórkę, ale trochę dłuższą, czyli middla. Mój udział co prawda stał pod znakiem zapytania, bo coś mi weszło w plecy, ale postanowiłam w najgorszym przypadku przespacerować się przez kilka punktów. Ponieważ mapa była w skali 1:10000, czyli dla moich oczu nieczytelna bez lupy, Tomek wydrukował mi ją powiększoną, ale za to na dwóch kartkach.
Zaparkowaliśmy przy mecie i na start musieliśmy podejść jeszcze dalej niż poprzedniego dnia. Najbardziej ciekawiła mnie zaznaczona na mapie rzeczka przecinająca teren zawodów na pół. Idąc na start musieliśmy ją przeciąć i okazało się, że to zwykły rów i do tego suchy. Gdyby był wypełniony wodą na full pewnie stanowiłby problem, ale na szczęście mogliśmy się tym nie martwić.
Wystartowałam pierwsza. Do czwórki leciałam niemal po prostych na azymut i dwukrotnie musiałam przeskakiwać tę niby rzeczkę, czy rów. Przed trójką to nawet było dość głęboko, z wodą też pewnie próbowałabym jakoś przejść, ale mogło by być ciekawie:-).
Gdzieś tam przed czwórką dogonił i oczywiście przegonił mnie Tomek. Jeszcze kawałek za czwórką widziałam jego plecy i najwyraźniej ten widok mi zaszkodził, bo zdekoncentrowałam się i pomyliłam w liczeniu dróg. Może to i dziwne mieć problem z liczeniem do trzech, a jednak... Dołek z PK 5 powinien być kawałek za trzecią drogą, ja w swoim zagapieniu zaczęłam szukać już za drugą. Akurat teren był podobny, więc nic nie wzbudzało u mnie podejrzeń. Oprócz braku punktu. W końcu postanowiłam pobiec drogą do zabudowań i od nich się namierzyć. A przy zabudowaniach okazało się, że obok jest jeszcze jedna droga i to najwyraźniej ta właściwa.
 
 Taką uroczą taśmą były oznaczone w terenie punkty kontrolne.

Do szóstki i siódemki tradycyjnie zniosło mnie w prawo, ale po ukształtowaniu terenu szybko skojarzyłam gdzie lecieć, więc nawet trudno powiedzieć, że się zgubiłam, bo nie. Kolejne punkty praktycznie nie sprawiły mi już żadnych problemów, choć ilość poziomnic trochę mnie deprymowała i dobrze musiałam się skupić, żeby te nieregularne linie zamienić w wyobraźni w górki i obniżenia. Sporo punktów, podobnie jak poprzedniego dnia, było na kopczykach, którymi cały teren jest usiany.
Na PK 23 BPK w moim telefonie uprzejmie poinformował mnie, że przekroczyłam jakiś tam limit czegoś i on w związku z tym dłużej nie pracuje i idzie sobie do domu, czyli fajrant. No ale jak to? Ja w środku lasu sama, to kto mi powie czy jestem na punkcie, czy nie??? A jak na jakimś punkcie nie będzie taśmy, a ja nie będę pewna, czy jestem w dobrym miejscu??? No tak się nie robi ludziom! Na szczęście taśmy wszędzie były, a ja trafiałam na punkty bezbłędnie, aczkolwiek bardzo powoli. O bolących plecach co prawda zapomniałam zaraz po starcie, ale bieganie po pofałdowanym terenie nie jest moją mocną stroną. Zresztą im wolniej, tym dłużej przyjemności:-)
Tomek spodziewał się mnie na mecie jeszcze później i trochę go zaskoczyłam swoim pojawieniem się. Co sił gnał pod drzewo metowe, żeby zdążyć cyknąć mi fotkę. O tę:

To miał być gest radości, a nie poddawania się:-)

Jak ktoś jeszcze nie był w Górkach Radzymińskich, to bardzo, bardzo polecam! Przepiękny teren!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz