sobota, 23 maja 2020

Prawie 6h

Odkąd nastała Zaraza, tak na poważniej zacząłem biegać. Nie ma dojazdu do pracy, więc nagle okazuje się, że po godzinie 16-tej jestem wolny. Mogę się przebiec. Nie żebym biegał gdy leje, ale gdy jest pogoda szukam czegoś TNCZ lub po prostu wskakuję do lasu tuż za furtką. W poniedziałek lało, więc nie chciało się ruszyć z domu. We wtorek coś kropiło, więc ruszyliśmy się na spacer MnO. Ale w środę miała być już ładna pogoda – nie za ciepło, podłoże jeszcze mokre, a nie sypkie jak w czasie upałów. A że Mateusz przebiegł coś, co nazywało się Mazowiecki Track – takie wirtualne prawie zawody PMnO – dostajesz mapę, tracker z GPS-em i hulaj dusza – masz 6 godzin, punktów z lampionami na dobre 100km. I to tuż pod nosem. Zapisaliśmy się. Tzn. ja na Rajd na Orięntację, a Renata tylko na półmaraton;-) Trochę tak zastępczo się zapisaliśmy, bo mieliśmy jechać w Beskid Niski na Jagę-Korę – którą na razie przenieśli na sierpień.

Jak złożyć wielkąmapę by zmieściła się do małej torebki?

W środę zjawiliśmy się rano w Aleksandrowie. Pamiętam to miejsce z dzieciństwa: czerwona droga, bezkresne pola, gdzie niegdzie krowa, kilka chałup na krzyż. Ostatnia to była mleczarka, co mleko „prosto od krowy” rozwoziła po Falenicy, a teraz nowoczesna zabudowa, domki, wille, coraz gęściej. O wyznaczonej godzinie (a nawet kilka minut wcześniej) z domu przy skrzyżowaniu wyszedł organizator. Poznaliśmy go po płachtach mapy, które niósł. Dostaliśmy pakiety startowe: numer startowy, tracker i w moim przypadku mapę. Całkiem porządną mapę, taką prawie nie do podarcia, a wielkością nadającą się na całkiem spory żagiel;-) Mieliśmy z 10 minut na przygotowanie się i start. Pierwsza ruszyła Renata. Ja popatrzyłem na mapę (a właściwie dwie mapy) i nie znalazłem dobrego rozwiązania jak biec. Punkty koło startu/mety oczywiste i nawet niezbyt od siebie oddalone, ale te dalsze – rozrzucone coraz dalej. Mój plan przedstartowy (na podstawie tego co potrafi przebiec Mateusz, a co ja) był: zaliczyć 14 PK. Patrząc na mapę – wyszło i podobnie – 15 PK był gdzieś na granicy zasięgu. Po ostatnich doświadczeniach biegowych stwierdziłem: drogą biegnę jakie 6 -7 minut na kilometr, idę (przez bezdroża) jeden kilometr jakieś 10-15 minut. Przy odległości pomiędzy PK rzędu 3-4 km opłaca się nadłożyć 500m biegiem po dobrej drodze, niż kilometr przedzierać się przez zarośla w tempie ślimaka. Czyli mam plan - czas na start. Ruszyłem w las za Renatą. Pierwszy PK znaleziony gdzieś po 10 minutach. Przy ścieżce, stoi w miejscu, w którym go szukałem. Nieźle. Lecę dalej. I skucha nie ta dróżka;-) Tak to jest z mapami: dróżki w okolicach zurbanizowanych bywają nieprzewidywalnie zmienne i mapy nigdy za tymi zmianami nie nadążają -)

Biegnę sobie wesoło dalej starając się nie biec szybciej niż 6min/km. Jednak przede mną 6 godzin biegania, a w tym roku byłem tylko na jednej imprezie długodystansowej (normalnie tu już powinna być 6 czy 7-ma) i nie wiem na ile godzin starczy mi sił, by biec.

Biegnę po lasach mojego dzieciństwa – ot, bunkier który kiedyś z chłopakami znaleźliśmy w lesie, kilka znanych dróg i rzeka Mienia. Wreszcie kończą się lasy i czas wejść w miasto. Wyjmuję kaganiec – znaczy maskę na twarz. Na ulicy widzę kilkoro mieszkańców, nie żeby chodzili jakoś zamaskowani, więc gdy moja maska opada na brodę, to jej nie poprawiłem. Zresztą można nie nosić maski gdy utrudnia ona oddychanie, a w biegu jak najbardziej utrudnia;-) Przede mną PK zaznaczony na środku rzeczki. Zastanawiam się po której stronie będzie lampion. Okazuje się, że w terenie jest kładka i miejsce usytuowania lampionu nie gra roli. Dopiero odbiegając od lampionu zauważam na mapie opisy- gdzie jak wół napisano „mostek”. Tak to jest gdy się nie chce na początku uważnie obejrzeć mapy;-)

Zaczynają się jakieś lasy i bezludzie. Nie znajduję drogi, którą chciałem biec, a że teren nie wygląda na przyjazny, biegnę naokoło. Jak się okazuje, pewno z pół kilometra nadrobiłem, ale za to nie zwalniając;-) Przy pierwszej okazji postanawiam skrócić przebieg, bo jest jakaś mała droga biegnąca we właściwą stronę i wpadam na jakąś zarośniętą łąkę, potem zaorane pole, pastuchy, słowem to, co tygrysy lubią najbardziej. Późniejsza analiza wykazuje, że dystansu nie skróciłem, tylko się zmęczyłem próbując biec po nieprzyjaznym terenie.

Dobra, mam już 5 PK, 14,5 km w nogach i 1:40 na zegarku. Może nie jest to rekord świata, ale nie jest źle;-) Znowu ładny las. Jakiś taki znajomy. Gdy z niego wybiegam - już wiem – Podkurek, a przede wszystkim Nocne Manewry Stowarzyszy które tu organizowałem! Przy 7 PK zegarek wskazuje 21,1km. Półmaraton;-) Wysyłam SMSa do Renaty i lecę dalej. Znajoma szkoła gdzie była baza manewrów i kolejny znajomy las. Tym razem z Orientiady i Podkurka. Kolejny PK jest w rowie tuż obok tego, co szukaliśmy na Orientiadzie! I dalej taki sam przebieg, tyle że na Orentiadzie PK był po kilometrze, przy płocie leśniczówki, a tu jest znacznie dalej. Nie ma dróg, przedzieram się przez las, zarośnięte nieużytki. Wreszcie droga. Patrzę na zegarek: 3:25, 28 km. Cienko. Do kolejnego planowanego PK mam coś ponad kilometr, ale dalej droga do następnego PK znacznie gorsza i rzeka do pokonania wpław. Przeliczam i odpuszczam. Na pewno pod koniec zwolnię i raczej spóźniłbym się z 10-15 minut. A nie widomo co człowieka czeka dalej – do tej pory raczej nie było szukania lampionów, ale kto wie…

Ruszam asfaltem prawie 4 km. Po drodze sklep ratujący życie zimnym napojem;-) Zaczynam żałować że nie ubrałem butów na asfalt. Gdy zaczyna się las, z ulgą wbiegam między drzewa - nic tak nie raduje jak swojski mazowiecki piach w butach;-)

PK 16 - kapliczka w środku lasu

Kolejny malowniczy PK przy kapliczce w lesie. Teraz obieg do dozwolonego miejsca przekroczenia ekspresówki i znowu 4 kilometrowy przebieg prostą drogą. Nigdy nie byłem na Harpaganie, ale relacje które stamtąd do mnie docierały, mówiły o prostych długich przebiegach bez wariantowości. To dokładnie taki przebieg;-( Właściwie to przebiegi miedzy PK są bardzo oczywiste. I wszystko zależy od siły (czytaj: wybierz trudniejszą drogę jeśli masz więcej siły - mniej przebiegniesz, ale ciężej jest utrzymać dobre tempo) lub szybkości (przebiegnij więcej lepszą drogą) , a zaliczysz więcej PK. Zresztą co to za rogaining gdzie wszystkie PK mają tę samą wagę?

Zostaje mi 5 PK do mety – ułożonych jak łańcuszek , wreszcie z małymi odległościami. Zostało ok 1:15 czasu i jakieś 8 kilometrów. Powinienem zdążyć, choć każdy lampion to zawsze jakieś zwolnienie – przysłowiowa minuta na jego znalezienie. Świder – plaża gdzie jako dziecko się kąpałem. Od strony z której nadchodzę – głębina, którą pamiętam z tego okresu. Ostrożnie wchodzę do wody – sięga ciut za kolana. No tak dziecko inaczej wszystko widzi;-) Ale plaża się zmieniła – zarosła. Szukam chwilę lampionu – dobrze, że mam kilka minut zapasu. Dalej w kierunku wydm. Tu z naprzeciwka widzę znajomą twarz na rowerze. Mistrz Marcin!! A wcale nie był zapisany. Ale on tak zawsze ma, że pojawia się znienacka i nigdy nie zostaje odbierać zasłużonych medali;-)

Kolejny PK na górze. Jest szczyt, nie ma lampionu. Drogi się zgadzają, wierzchołek jakoby najwyższy… Obchodzę wszystko w okolicy – lampionu brak. Mam nadzieję, że GPS w plecaku pokaże, że byłem gdzie trzeba, bo nie ma czasu i muszę lecieć dalej. Biegnę wydmą – od czasów gdy byłem tu ostatni raz,zarosła. Wiem, że gdzieś tam na dole jest pomnik, ale go z góry nie widzę. Zbiegam z wydmy znajduję przecinkę. Mam nadzieję, że właściwą. Skrzyżowanie… czy tu ma być lampion?? Nie, nie tu bo to podwójna droga – ma być na następnym. Biegnę – jest skrzyżowanie. Lampionu nie widzę, ale jestem pewny, że to to właściwe. Ot, jak to wygoda z tym GPSem. Mam jeszcze 25 minut czasu , jeden PK do zaliczenia i coś ponad 3 km do mety. Powinno się udać, choć nogi zaczynają ustawać. W rogainingach pasjonująca jest końcówka – gdy brakuje sił, czas jest na styk. A gdy jeszcze są jakieś punkciki do zaliczenia koło mety… (tu niestety nie ma wag punktowych - a szkoda, to dodaje smaczku dobrej kalkulacji sił czas i dystansu;-)

Ostatni PK – coś się tu nie zgadzają drogi. Nie zgadzają z mapą. Wreszcie dostrzegam lampion, ale nie tam, gdzie się go spodziewałem. Zostało jakieś 12 minut i niewiele ponad kilometr. Wprawdzie trochę po krzakach, ale jest dobrze. Wybiegam wreszcie na ulicę Podkowy. Z daleka widzę Renatę, która dla potomności uwiecznia aparatem mój dobieg. Zegarek zatrzymuję po 47,98 km czasem 5:55:09. Oddaję GPS, dyskutuję z organizatorem na temat lampionu, którego nie znalazłem (ale podobno nie tylko ja), chwila rozciągania i do domu. Na odjezdne widzę jeszcze Igora wracającego z trasy rowerowej – jakoś szybko, bo miał startować koło południa.

Dobieg na metę (ruchomy!)

Analiza w domu pokazała, że zabrakło poniżej 1,5 km, by zaliczyć 15 PK. Było to w zasięgu. Może trzeba było zaryzykować? Te 10 minut dawało się gdzieś zaoszczędzić. Pewnie mogłem wybrać bardziej optymalny wariant, krótszy o ten brakujący kilometr. Na razie musze jeszcze zaliczyć ten półmaraton nad Mienią, co Renata zachwala;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz