Ostatni raz na 50-tce byliśmy we wrześniu 2020. Czyli prawie pół roku temu! Od tego czasu znany wszystkim wichrzyciel w koronie utrudnia organizację na tyle, że zostają tylko jakieś imprezy lokalne – w szczególności rogainingi, na które jedzie się bez noclegu. Tyle, że żadnych w okolicy jakoś nie było, aż wreszcie Barbara zirytowana brakiem imprez coś wymyśliła. Lobbowałem by zrobiła Prymulka tuż za moim płotem, ale się nie udało i musiałem jechać na drugi koniec miasta – gdzieś tam do Zalesia Górnego. Jak widomo, w czasach pandemii imprez na orientację jest nadurodzaj: w sobotę oprócz Prymulka były jeszcze dwie, a w niedzielę ostatni w tym cyklu trening ZZK. Renata z Agatą obstawiły sobotnie WesolInO, a na niedzielę planowaliśmy razem pobiec na ZZK.
Zimne Doły – miejsce znane nam dwóch czy trzech imprez – w tym chyba pierwszej edycji EsKaPeBol InO kilka lat temu. Udało się trafić bez trudu i nawet nie urywając zawieszenia. Bez zbędnego zwlekania dostałem mapę, nawet jej nie zdążyłem spakować w torebkę gdy dostałem sygnał do startu. No cóż spakuje ją w drodze. Ruszyłem do najbliższego punktu. Skala ludzka, niewiele gorzej niż 1:25000 i od razu po wybiegu na główną drogę znalazłem miejsce gdzie wbiec w las, by znaleźć lampion. Rozpędzony wpadam w zarośla i nagle mnie zastopowało. Można powiedzieć, że „zawisłem” powbijany w gąszcz królujących w tym terenie jeżyn, czy innych kolczastych roślin. Właśnie przypomniałem sobie czemu to nie lubię tych okolic!
Udało się jakoś wyszarpać z pułapki i ostrożnie ruszyłem na poszukiwanie lampionu. Patrzę na lidarowe rozświetlenie i widzę dziwne czerwone strumienie zalewające mapę. Chwila strachu i zdziwienia, macam siebie dokładnie, oglądam zakrwawione ręce i wreszcie mam – jeżyna rozorała mi wargę, która krwawi i wszystko zabarwia na czerwono! Chwila na doprowadzenie siebie do porządku i znajduję lampion. Zastanawiam się jak wytłumaczę Renacie, że to naprawdę jeżyna, a nie że ktoś mnie pogryzł….
Powoli wydostaję się z krzaków i drogą ruszam na kolejny punkt. Jakoś daleko do skrzyżowania – wyraźnie odwykłem od 50-tek. Ale jest kolejny punkt – miejsce gdzie właśnie na EsKaPeBol InO był punkt;-)
Nauczony bolesnym doświadczenie, twardo trzymając się dróg, lecę na PK 3. Znowu jakoś tak czas się dłuży. Podobnie na PK 4. Przy PK 4 spotykam konkurencję, przedzieram się brzegiem rowu z wodą po ściętych gałęziach do lampionu. Ciężki teren;-( Na szczęście dalej kawałek porządnej asfaltowej drogi. Z naprzeciwka widzę przebiegającego Krzyśka Lisaka (ciekawe czy zaliczy wszystko w 5 godzin, bo biegnie całkiem żwawo), potem spotykam Marusza „Dzidka”, który stara się gonić Krzysztofa.
Na PK 5 tracę trochę czasu, bo lampionu szukam na innym szczyciku. Wkurzony ruszam na PK 7. Okolica znajoma, chyba także w tym rowie był punkt na jakiś zawodach. Tyle, że wtedy rów był suchy. Jest jakaś ścieżka, trochę za wcześnie i za blisko górki, ale skręcam, najwyżej przejdę przez krzaki troszkę dalej. Spotykam tu człowieka szukającego punktu. Tyle, że szuka na górce zamiast na rowie. Wskazuję kierunek i idziemy. Jest rów, szeroki, pełen wody i pokryty cienkim lodem. Czytam, że lampion ma być po drugiej stronie rowu. Ktoś przedziera się po drugiej stronie rowu. Idziemy szukać zakrętu z lampionem. Woda zaczyna się rozlewać (na mapie także ma się rozlewać), ale zakrętu ani śladu. Ktoś w oddali skacze z wysepki na wysepkę, starając się za bardzo nie wpaść w wodę. Robię odwrót do głównej drogi i zaczynam szukać po drugiej stronie rowu z wodą. Lampionu nie ma. Grupa szukających robi całkiem pokaźna i chlupocząc bada zalane tereny. Patrzę dokładniej na mapę – ten rów powinien być znacznie dalej od górki! Czyli przeczesujemy rów, którego wcale nie ma na mapie! Po cichu oddalam się w upatrzonym kierunku i znajduję właściwy rów (na szczęście do przeskoczenia) i lampion. Uff. Tylko że 20 minut w plecy!
Przekroczenie DK 79 to wyzwanie – aby znaleźć przerwę w sznurze pojazdów trzeba czekać kilka minut. Lecę wesoło na PK 9. Znowu jakoś tak daleko. Ale liczę przecinki i wreszcie docieram w pobliże punktu. Znowu rów, znowu jeżyny, znowu krzaki i przeskakiwanie cieku. Ile można???
Do PK 11 trzeba przebiec przez treny cywilizowane. Maska pod ręką, ale nikogo na horyzoncie nie widać. Dopiero koło lampionu tłum dzieciaków – wyglądają na zuchy bawiące się w jakąś grę terenową. PK 10 tuż obok, na tym samym rozjaśnieniu. Tu pojawia się tłum – dotarli chyba ci, którzy pluskali się w rozlewiskach przy PK 7.
Kierunek: prawy górny róg mapy. Gdzieś po drodze dopada mnie SMS od Renaty chwalącej się ukończeniem WesolInO. Zerkam na zegarek i na mapę - 18 km, zaliczone 9 z 30 punktów. Prosta matematyka – trasa będzie miała tak z 60 km. Dam radę – myślę.
PK 25 znany z jakiś Stowarzyszonych zawodów. Znajduje się szybko. Powrót na skuśkę z ominięciem rezerwatu – fajnie, że znakują granice rezerwatu na drzewach (podpatrzyłem to kiedyś w Ostrówku). I znowu jakiś zbyt długi przebieg w kierunki PK 19. Kończy się rezerwat – w/g mapy na zachód do pierwszej przecinki max 200 m i w lewo prawie do punktu. Skręcam na zachód - 200, 300 m i przecinki ani śladu. Teren mało przebieżny, więc wracam do drogi. Po chwili kolejna możliwość skrętu na zachód, znowu próbuję i znowu nie znajduję przecinki na południe! Zniechęcony wracam na główną drogę i gdy widzę skraj lasu wyznaczam azymut i idę szukać lampionu. Lampionu nie ma, teren coś mało się zgadza. Wreszcie dostrzegam konkurencję, która mnie dogoniła gdy bezskutecznie szukałem lampionu. Mówią, że jest jeszcze 200 m dalej! I że skala mapy jest inna. Aż sprawdzam. 1km - 28mm, czyli zgadza się - 1:28000! Chwilka! Na odwrót To wychodzi nie 1:28000 tylko jakieś 1:40000! Teraz zaczyna się zgadzać i wiem czemu coś mi nie pasowało z odległościami. I jeszcze jedno - typowa 40-tka ma mapę formatu A4 lub mniejszą, a tu przy podobnej skali mamy dobrze wypełnioną kartkę A3! Przyglądam się mapie, liczę kratki siatki kilometrowej i wychodzi mi tak ze 45 km do mety, a na liczniku mam już 25! Chyba nie jestem gotowy na 70-75km!
Zniechęcony ruszam dalej. Przy PK 21 ktoś szuka lampionu koło zabudowań (stanowczo za wcześnie). PK 30 – 30 km. PK 20 bardzo widowiskowy, ale na otwartej przestrzeni i zimny wiatr powoduje, że kostnieję i zastanawiam się czy nie wyjąć softhella. No, niby mamy jeszcze kalendarzową zimę.
PK 29 – granica kultur nad szerokim rowem z wodą. Na zachód w kierunku następnego PK bagna i ten rów do przebycia. Niby bliżej obejść od północy, ale po 100 metrach wzdłuż rowu teren się obniża i mapa mówi, że mają być poprzeczne rowy z wodą. Zawracam i idę naokoło od południa. Dodatkowe kilometry. Tu dogania mnie uczestnik, którego widuję często na 50-tkach. Tuptamy dalej razem. Wariantem bezpiecznym –asfaltowym do PK 26. Potem do PK 27 – tu spotykamy Łapki z trasy TP25. Postanawiam się oszczędzać by mieć siły na jutrzejsze biegi i daję się wyprzedzić. Znowu spotykam Mariusza „Dzidka”. Rozmawiamy o długości trasy – nie jest pewien czy da radę zrobić wszystko w limicie.
PK 13 zdobywam samotnie, ale potem sprytnym manewrem skracającym drogę wyprzedzam całą grupę. Spotykamy się na zamkniętym przejeździe kolejowym w Ustanówku.
Dalej idziemy w grupie. Przed PK 16, dokładnie na 44 kilometrze trasy spotykamy Leszka idącego z naprzeciwka. Pyta się ile mamy na liczniku, bo jest lekko zdziwiony odległością, jaką już pokonał. PK 16, potem PK 15. Tu dołącza kolejna ekipa z TP25 - Pinky&Brian. Tym zespołem przeplatając się na punktach idziemy w kierunku mety przez PK 14, PK 12 i PK 1. Odpuszczam PK 8 oraz sześć pozostałych punktów. Na metę docieramy po zmroku Dzięki temu robię „tylko” 57 km. I dobrze, bo trzeba mieć siłę, by jutro pobiegać na wydmach;-)
Na przyszłość będę uważniej sprawdzał skalę mapy przed wyruszeniem na trasę i zapamiętam, że jak kilometr na mapie ma 2,5cm to skala wynosi 1:40000, a nie 1:25000;-) - takie ćwiczenia matematyczne polecam także budowniczym tras i twórcom map;-)
Tak, to były dłuuuugie i mokre kilometry. Ja tylko cieszylem się że wybrałem trasę 25, bo wtedy wyszło mi 40km i zdążyłem przed nocą.
OdpowiedzUsuń25-tkowcy (znaczy czterdziestkowcy)także wracali po ciemku (co niektórzy;-)
UsuńŚwiadkowie potwierdzają, że całą trasę TP25 można było pokonać w 34 km :)
UsuńA że niektórzy wracali po ciemku to ich wybór, wszak las nocą nabiera innego klimatu ;)