WesolInO przybliża się nam do domu. Druga runda została zaplanowana nie w tradycyjnym miejscu, tylko na Groszówce. Jeśli organizator zrobi kolejne przybliżenia (czego mu życzę), to runda ósma powinna odbyć się w moim ogródku. Tylko czy WesolInO ma tyle rund?
Skoro impreza blisko, to wiadomo, że Agata jedzie z nami, więc na starcie stawiliśmy się we trójkę.
Za piękne zdjęcie dziękuję Andrzejowi.
Ruszyłam pierwsza, ale tuż za mną leciała Agata usiłując naciągnąć mnie na konwersację, czy aby na pewno nie mamy wspólnego pierwszego punktu. No, nie miałyśmy, ale nieco się zdekoncentrowałam i do jedynki pobiegłam trochę naokoło. Nie żebym dużo nadłożyła, ale nie lubię nie trafiać już na samym początku. Na szczęście dwójka i trójka były łatwe, blisko i z daleka widać było lampiony. Usiłowałam nadrobić stracone na jedynce sekundy i gnałam ile sił w nogach. Nie był to chyba najlepszy pomysł, bo na trójkę już mogłam tylko iść sapiąc i dysząc. I jeszcze do tego ciut mnie zniosło w prawo. Na szczęście byłam w terenie odkrytym i wystarczyło się dobrze rozejrzeć żeby skorygować kurs.
Od piątki zaczęło się bieganie po wydmie. punkty stały raz po jednej stronie, raz po drugiej. Z szóstki na siódemkę szło (bo przecież nie biegło pod górę) mi się wyjątkowo ciężko. Ale może to i lepiej, że poruszałam się powoli, bo okolica była prześliczna i aż milo było porozglądać się dookoła. Całkiem wiosenna aura wręcz zachęcała do wolnych spacerów.
Do czternastki szło idealnie. Trafiałam z punktu na punkt bezproblemowo, a że powoli? Nigdzie mi się nie spieszyło, bo Dystans Stołeczny, co to miał być kolo południa, odwołał się, więc miałam duuużo czasu.
Z czternastki na piętnastkę poleciałam drogą, chociaż miałam wątpliwości czy może aby nie powinnam biec jakoś naokoło, bo linia łącząca oba punkty biegła fantazyjnie gdzieś w bok, załamując się dwukrotnie. Tuż przed piętnastką zeszłam ze ścieżki w las, spotkałam jakiegoś zawodnika oddającego się od miejsca na moim azymucie, podeszłam tam, nic nie znalazłam i stwierdziłam, że najwyraźniej to nie tu. Jakiś dzieciak przedzierał się w kierunku południowym i bezmyślnie ruszyłam za nic. Po jakimś czasie zobaczyłam lampion. Okoliczności przyrody dookoła niego wydały mi się znajome, ale ponieważ na trasie były punkty podwójne, więc nie patrząc na mapę uznałam, że to jeden z nich. Podbiłam, ustawiłam azymut na szesnastkę i ruszyłam. Wszystko wydawało mi się dziwnie znajome, układ górek, ścieżka, takie jakieś daja vu. Zlekceważyłam to uczucie tłumacząc sobie, że wszystkie drzewa i wszystkie górki są do siebie podobne. Cóż, podobieństwa domniemanego PK 16 do PK 7 już nie mogłam zlekceważyć:-) Ale żeby aż tak mnie zniosło? I do tego w lewo?
Skoro jakimś cudem znalazłam się na siódemce, to nie pozostało nic innego jak namierzyć się na szesnastkę i lecieć dalej. Tak też zrobiłam.
Z szesnastki na siedemnastkę był najdłuższy przebieg, ale większość dało się zrobić ścieżkami i drogami. Siedemnastka stała w terenie rowiastym. Nawet zaryzykowałam i jeden z nich przeskoczyłam, pilnując tylko nogi, żeby nie została gdzieś z tyłu, bo skakanie po rowach z października boleśnie odczuwam do dzisiaj.
Przy osiemnastce czekał na mnie Tomek, który już wcześniej zakończył swój bieg i najwyraźniej dłużyło mu się oczekiwanie na mnie. Dzięki temu mam udokumentowane podbijanie ostatniego punktu.
Jeszcze tylko dobieg do mety z desperacką próbą nie wpadnięcia na Mariusza, który akurat przy lampionie metowym uskuteczniał sesję fotograficzną i już można było odsapnąć.
Meta!
Podczas gdy ja się rozciągałam, Tomek poszedł sczytać mojego czipa. I co się okazało? Missing point! Nie podbita piętnastka. I tyle wysiłku na nic:-( No dobra, może nie na nic, bo dobrze się bawiłam, ale jednak szkoda.
Aż do momentu obejrzenia śladu nie mogłam pojąć jak to się stało, że nie podbiłam piętnastki, kiedy pamiętałam, że podbijam. Okazało się, że zamiast PK 15 podbiłam PK 6 i słowo honoru, że to był jedyny na całej trasie przypadek, że nie sprawdziłam kodu na lampionie. A na mapę to patrzyłam chyba jak jakaś ślepa, że widziałam PK 6 jako punkt podwójny. Cóż, sama sobie jestem winna i mam nauczkę na przyszłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz