Jaga-Kora zbliża się wielkimi krokami i chyba najwyższy czas przypomnieć sobie jak wygląda bieganie po górkach. Najwyższa górka w okolicy to oczywiście Górka Szczęśliwicka wznosząca się dumnie 152 m n.p.m. Akurat w dogodnym terminie ruszyła druga edycja Warsaw Orient Races, jak na zawołanie w parku z tą górką;-)
We wtorek lało, we środę do popołudnia także, ale prognozy ciut zmniejszały opady w godzinach startu. Renata także była zapisana, ale po raz kolejny odmówiła wyściubienia nosa poza suche domowe pielesze (poprzednio był Nocny trening UNTS). Nie pozostało mi nic innego jak wciągnąć na siebie biegowe ciuchy i udać się w kierunku Ochoty.
Biuro zawodów, nie pada będzie fajnie! |
Po odbyciu przepisowej rundki po parkingu udało się wreszcie zaparkować tuż obok startowego namiotu. Złapałem co trzeba i ruszyłem na start. Jako że wszystko było wcześniej zgłoszone i opłacone, zostało wziąć do ręki mapę i ruszyć na trasę. Niewiele myśląc zrobiłem to. Przed dobiegiem do mostku (pierwszy PK za jeziorkiem) przypomniałem sobie, że nie założyłem opaski i zaraz pot zaleje mi okulary (o ile wcześniej nie spadną z mojego nosa nie przytrzymywane opaską). Gorączkowe przeszukanie kieszeni – dobra, jest opaska. Dobra, nasz jest pierwszy PK. PK 2 i 3 tuż obok, choć do dwójki trzeba było się stoczyć nad sam brzeg wody. Bez SIACa musiałem się ciut nagimnastykować by wetknąć chipa w dyndającą stację bazową nie zapewniając sobie mycia nóg.
Przy przebiegu do PK 4 świszcząca zadyszka przypomniała mi, że zapomniałem przed startem zrobić jakąkolwiek rozgrzewkę! No cóż, przepadło. Po dwóch kilometrach powinno wszystko wrócić do normy!
PK 7. Linia do PK 8 prowadzi przez coś zielonego. Co mi tam zielone, lecę po kresce. Dobrze że chodnikiem, choć ciężko, bo pod górę. O, tu gdzieś w krzakach powinienem zbiec do lampionu w dół. Jest coś na kształt ścieżki. Stromo i śliskawo, jak to po deszczu. Patrzę, a tu dołem wyprzedza mnie zawodnik w odblaskowej pomarańczowej koszulce, który startował po mnie. Co jest? Patrzę na mapę… można było obiec górkę „po równym”, właściwie alejką i - jak pokazują pomiary - wychodzi to 15 metrów dalej w poziomie i 15 metrów mniej w pionie. Eh, brak rozgrzewki i człowiek nie myśli…
A można było pobiec na około.... |
PK 9 w najwyższym dostępnym miejscu górki tu już nie daje się oszukać podejścia i uniknąć zadyszki. PK 10 w dół na jakiejś przerwie w żywopłocie. Jest żywopłot i jest przerwa, ale nie ma lampionu. Oj, bo to ten „wyższy” żywopłot. O, jest! Podbijam.
PK 11 ma być na tej samej poziomnicy, ciut na zachód, także w przerwie żywopłotu. Znowu nie ma lampionu! Nie sprawdziłem kodu dziesiątki, może jestem za bardzo na zachód? Wracam do lampionu sprawdzić – dobry kod – to PK 10. Okulary ciut odparowały, patrzę dokładniej… jedenastka ma być na „wyższej” linii żywopłotu. Zawracam – jest! Tyle że już „po dobrym miejscu”. Sprint nie wybacza takich błędów. Te dwie wpadki dają ze 2-3 minuty straty;-(
Popis dezorientacji |
Lekko zniechęcony zbiegam z górki do PK 12. PK 13 znowu na górze po przeciwnej stronie górki. Staram się utrzymać tempo pod górę i odrobić straty. Kolejne punkty już bez takich strat. Oczywiście traciłem na każdym kilka sekund przez brak SIACa, ale bez wpadek nawigacyjnych. No dobra, przyznam się: była jeszcze jedna wpadka – finisz. Lampion mety zasłonił „tłum”, więc pobiegłem do lampionu startu. 4-5 sekund straty i jedna czy dwie pozycje w dół (ciężko to ustalić jednoznacznie, bo w wynikach coś się nie zgadza przez uczestnika co ma dwa MP, a jest normalnie klasyfikowany). Pewno za tę kompromitację Andrew zmienił mi w wynikach nazwisko na wersję kobiecą;-)
Uff wreszcie na mecie! |
Tu tłum przesłaniający lampion mety (w bramce) już stopniał... |
No cóż, sprinterem nie jestem, ale przynajmniej potrenowałem podbiegi przed Beskidem Niskim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz