Nadszedł trzeci dzień majówkowego biegania. W pogodzie nastąpiła lekka zmiana - przestało padać, za to wiatr chciał głowy pourywać. W nocy z niedzieli na poniedziałek wydawało się, że cały dom odfrunie i oczywiście od razu miałam wizję dziesiątek drzew walących się na nas w trakcie biegu. Na szczęście rano wiało już o połowę lżej.
Po zaliczeniu wszystkich czynności wstępnych wystartowaliśmy. Okazało się, że w lesie jest zacisznie i ciepło i aż buffa musiałam zdjąć żeby się ochłodzić.
Jedynkę miałam blisko startu, na kopczyku, bezproblemową. Na dwójkę szłam idealnie i na samej końcóweczce zniosło mnie o parę metrów i przeszłam punkt nie zauważając lampionu. Od razu się zorientowałam i wróciłam, ale Tomek zdążył mnie dogonić. W sumie i tak by zdążył jeśli by mu tylko było po drodze.
Spotkanie przy dwójce.
Teren zawodów był prawie tak ładny jak poprzedniego dnia. Za to mapa była jakaś bardziej zgodna z rzeczywistością, azymuty trzymały kierunek, prawie wcale mnie nie znosiło, a jeśli to dosłownie o metry i to na ogół w przypadku omijania czegoś. Nawet na długim przebiegu z PK10 do PK 11 udało się od razu wyjść idealnie na punkt.
Przy piętnastce miałam lekki problem, bo ciut mnie zniosło, a na końcówce widzianą z daleka plamę piasku potraktowałam jako ścieżkę i źle się namierzyłam. Szybko jednak zauważyłam swój błąd i po chwili lampion był mój. Kolejne punkty poszły jak po sznurku, a do mety dobieg porządną drogą. Coś podejrzanie łatwo było.W sumie to jak się człowiek porządnie nie zgubi i leci po kresce, to nawet nie ma o czym napisać. To może lepiej tak się nie starać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz