Renata do Aleksandrowa nie dała się wyciągnąć. Chyba go jakoś niezbyt lubi- szczególnie po nocy!
I gdzie jest ten organizator??? |
Jak zwykle sprawca treningu wpadł na miejsce zbiórki pędem, w ostatniej chwili. Rozdał… koszulki na mapy (map nie) i ruszył w stronę startu.
Komu koszulkę??? |
700 metrowy dobieg na start, który okazał się dobiegiem kilometrowym, pozwolił większości uczestników wyzionąć ducha.
Na odprawie dowiedzieliśmy się, że „wszystkie chwyty dozwolone” – będzie obracanie mapy i one-man-relay z rozbiciami, klasyczne motylki i teren ze sporą ilością „niezbyt wysokiej roślinności” jak na najbliższych MP. Fajnie. Mapy pod nogę (tu wynikł problem trasy B, która niby była dostępna w zapisach, ale jako omyłka i ci zapisani na nią dostali mapę A, czyli ponad 7 km). Odliczanie i start. Co ciekawe, sprawca-organizator nie został na miejscu, tylko pobiegł gdzieś z czołówką wydając jakieś głośne okrzyki. Pomyślałem sobie, że pewno chce przepłoszyć dziki. Niedaleko miejsca zbiórki pasło się stadko tych zwierząt, a miejscowa młodzież przyglądała się temu stadku z miną zdziwiono-zaniepokojoną.
PK 1 był tuż obok startu – w młodniku. Za punkty służą odblaskowe znaczniki wbite gdzieś pod poziomem gruntu – tak, pod poziomem, bo większość PK w dołkach;-)
Nie byłem nastawiony na jakieś bardzo szybkie bieganie, więc do PK nie musiałem się tłoczyć jak inni. Do PK 2 już trochę dalej – peleton się rozciąga – ja statecznie, dbając o swoje stawy skokowe, powoli pogrążam się w ciemności. Jest dołek z PK 2 – skręt w lewo i kierunek… kolejny młodnik! Akurat nie dołek tylko mulda, więc znacznik widoczny z daleka. Przynamniej dla mnie – spotykam po chwili tu Leszka, który jakoś ma mniej szczęścia i kieruję go we właściwą stronę. Dla ścisłości nie jest to zwykły młodnik, tylko taki specjalnie spreparowany przez leśników (ścięte gałęzie i drzewka) - metoda rzucania kłód pod nogi biegającym;-).
PK 4 na drugim końcu tego samego młodnika w dołku. Przedzieram się – są dołki. Ale coś nie widać świecącego znacznika. Krążę dłuższa chwilę nim wreszcie go znajduję z grupa dziewczyn, która chodzi, a nie biega…
Na szczęście PK 5 już nie w młodniku (ale najpierw trzeba z młodnika wyjść) i łatwo go znaleźć. Rozochocony biegnę na PK 6. Biegnę, biegnę i nagle droga, której tu być nie miało. Znaczy przebiegłem i na dodatek zboczyłem z kierunku. Chwila zastanowienia i wracam po punkt. Znowu pojawia się ta grupa dziewczyn co na PK 4 (one szły, ja biegłem i na jedno wyszło. Wrrr).
PK 7, 8, 9 – idzie mi ciut lepiej, trochę mnie znosi, a i teren nie jest szybki i ciągle czuję damski oddech na karku…
Po PK 9 odrywam się od konkurencji – wyraźnie biegnę po kresce, dobiegam do zakrętu górki – na zboczu ma być dołek ze znacznikiem i…. dołka brak. Zajumali! Krążę, szukam, zjawiają się inni poszukiwacze. Wreszcie dołek się znajduje – musiałem na samym początku przejść dwa metry od niego nie zauważywszy znacznika (i dołka). Wkurzony biegną na PK 11. Znowu krzale. Wreszcie droga. Coś mnie zniosło – ale nic, pobiegnę drogą. Tyle że coś źle policzyłem drogi i to obieganie nic nie daje. Znowu słychać damskie głosy. Pierwszy wypatruję dołek z PK 11 i ruszam dalej na azymut do PK 12 w… młodniku! Czy te MP mają być tylko po młodnikach? Ile można!
Obrót mapy.
PK 13 jest tożsamy z PK 4 i podobnie nie mogę znaleźć znacznika. Jakieś feralne miejsce:-) Za to kolejne trzy punkty wchodzą jak powinny. Wreszcie jestem sam na sam z nocą w lesie!
PK 17 ukryty w kolejnym młodniku – chwilę do niego się przedzieram (liczyłem na lepszą widoczność znacznika ze ścieżki, wiec go ciut przebiegłem). Na osiemnastce już byłem (PK 11) i znowu chwilę go szukam, bo coś kompas zawodzi i mnie znosi. PK 19 tradycyjnie … w młodniku, ale nauczony doświadczeniem, nie daje się nabrać i go szybko znajduję (bo tak naprawdę już tu byłem – PK 5).
PK 20 to punkt węzłowy motylków. Biegnę do niego bezpiecznie drogą, może ciut naokoło, ale teren poza drogami szybki nie jest – szczególnie w nocy.
Przy PK 21 znowu spotykam Leszka. Jest ciut przede mną, ale pewno go przegonię. Na PK 22 jest ciągle pierwszy. Powrót na punkt węzłowy PK 23/PK 20. I strzelam babola. Znosi mnie w lewo i dłuższą chwilę szukam znacznika. Światełko Leszka znika w oddali. PK 24, przedzieram się w kierunku PK 25. Dobiegam do drogi – wygląda, że mnie zniosło. Postanawiam odszukać charakterystyczne oczko na ścieżce. Jako że mnie znosiło ostatnio w lewo, biegnę w prawo. Oczka nie widać, tylko rozwidlenie ścieżki. Rzut oka na mapę – muszę zawrócić. Po chwili – chyba jest oczko – skręcam w prawo. Szukam. Nie ma znacznika. Wracam na drogę i znowu szukam oczka. Jest. Teraz już znajduję 25 i węzłowy 26. Światełka Leszka już od dawna nie widać. Żadnych innych światełek także.
Tak gubić się nie należy... |
Wreszcie meta i kilometr do auta. Oprócz mojego stoi jeszcze jeden samochód i świeci światłami, ale chyba nie Leszek tylko organizator kontrolował czy wszyscy wrócą. Więc jak by się dopytywał – wróciłem. I udało mi się pokonać samego Mistrza Leszka w długości czasu spędzonego w lesie;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz