poniedziałek, 14 maja 2018

Niedokończony spacer z mapą

Jeszcze nie zdążyłam złapać oddechu po Rudawskiej Wyrypie, a tu już nadeszło "Z Mapą na Spacer". Nawet przemknęła mi przez głowę nieśmiała myśl, żeby odpuścić, no ale jak to tak odpuścić?? Nie uchodzi! Ostatecznie zawsze można nazwę imprezy potraktować z całą powagą i tylko pospacerować. Już na starcie zorientowałam się, że ze spacerowania nici i trzeba będzie biec jak najszybciej się da, w przeciwnym wypadku grozi pożarcie żywcem przez muszki i komary.
Oboje z Tomkiem startowaliśmy pod koniec stawki, groziło nam więc dodatkowo bieganie po ciemku. Oczywiście zaopatrzyliśmy się w czołówki.
Wystartowałam. Pierwszym problemem było znalezienie na mapie znaczka startu. Nawet cofanie się od PK 5 nic nie dało, bo po PK 1 za nic nie mogłam znaleźć linii doprowadzającej do trójkącika. Dopiero biegaczka z innej trasy pokazała mi palcem na mapie gdzie jesteśmy. Ale obciach!
Biegnąc do jedynki nagle znalazłam się przy dwójce. Noo, w sumie blisko, ale jednak nie w to celowałam. Potem okazało się, że Tomek zrobił ten sam manewr. Nic to, za to do dwójki było po jedynce już łatwiej. Punkty były blisko siebie, ale tak zakręcone i zamotane w motylki, że trzeba było zachować najwyższą czujność.  Na siódemce trochę się pogubiłam, bo pobiegłam za daleko i nawet jak już się zorientowałam, to z rozpędu i tak leciałam przed siebie.  Z siódemki na ósemkę był dłuższy przelot i był to dobry czas na ogarnięcie się intelektualne. Dało to efekt w bezproblemowym dotarciu do kolejnych punktów. A na czternastce zepsuła mi się noga. Nie jakoś strasznie, zwykłe kłucie w kolanie przy każdym kroku, ale w perspektywie Dymna za trzy dni, to jednak trochę niefajnie. Starałam się nie stawać na prawej nodze i iść tylko lewą, ale sami spróbujcie, czy to się da. Ponieważ na metę i tak musiałam wrócić, postanowiłam zbierać resztę punktów już bez biegania i zrobić prawdziwy spacer z mapą. Powolutku jakoś szło. Nawet z jedną nóżką bardziej.
Przy PK 18 zdechło. Nie, nie noga, zdechło z lampionem. Przeczesałam wytypowane miejsce dość dokładnie, namierzyłam się z dwóch sąsiednich punktów i z ogrodzenia, a lampionu jak nie było, tak nie było. W tym momencie opuścił mnie hart ducha i wola walki i postanowiłam najkrótszą drogą wrócić na metę. Lazłam jak ofiara losu, bo choć noga jakoś dramatycznie nie bolała, to zwyczajnie bałam się na nią stawać. No bo Dymno...
Tuż przed metą dowiedziałam się, że organizatorzy właśnie wyszli zbierać lampiony, ale mnie to w sumie nie dotyczyło, bo i tak miałam NKL-kę. W bazie zaś okazało się, że lampion z PK 18 ktoś najzwyczajniej w świecie ukradł i nie było czego szukać. Trochę to pewnie wypaczyło wyniki bo niektórzy stracili na szukanie dużo czasu, ale w sumie biegamy tam dla przyjemności a nie na wynik. Prawda?
W bazie jeszcze Tomek udekorował medalem Marcina i przekazał trofeum z Rudawskiej Wyrypy. Marcin udawał, że jest wzruszony:-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz