Zaczęliśmy od PK A, który był na granicy lidaru i mapy BnO, w związku z czym nic nie widziałam i byłam skłonna brać pierwszy widoczny lampion, ale Tomek był czujny i mam nadzieję, że wzięliśmy co trzeba.
Nasz pierwszy punkt - taki jakiś malutki ten lampionik.
Ale oblężenie!
Meta! Meta! Czaas!
Wspinaczka na skarpę chwilami sprawiała wrażenie udziału w rajdzie przygodowym, czy jakimś runmageddonie, bo po drodze trzeba było pokonywać różne przeszkody. Podobnie było z punktami na starym stadionie.
Jedna z przeszkód.
Duch rywalizacji bynajmniej nie unosił się nad uczestnikami, szliśmy kupą, czasem tylko zmieniając się na prowadzeniu wycieczki.
Praca zespołowa.
Natknęliśmy się też na lampion o kodzie 44 i stowarzyszona część grupy zaliczyła obowiązkowego selfika.
Nie widać, ale tam naprawdę jest 44.
Pod koniec wycieczki spotkaliśmy silną grupę Pięciu Paprochów, a potem z PK F to już szybciutko na metę, bo przecież mieliśmy cały tydzień niedoczasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz