Smacznego!
Pod prysznicem, gdzie wcale nie chciałam iść, ale zostałam namówiona przez Tomka, spotkało mnie ogromne rozczarowanie - ze ściany leciała wyłącznie lodowata woda. Tak, wiem że krioterapia ma swoje zalety, a sportowcom po wysiłku zaleca się nawet kąpiele w lodzie, ale ja ani sportowiec, ani w trakcie rehabilitacji, a moim marzeniem było porządnie się rozgrzać i rozluźnić napięte mięśnie. Umyłam więc tylko stopy i czubek nosa i powlokłam się do śpiwora. Przynajmniej tutaj nie czekała na mnie żadna przykra niespodzianka, padłam i obudziłam się dopiero rano.
W niedzielę pewnie odmówiłabym w ogóle wstania, ale Tomek zaczął coś mówić o podium, zwlekłam się więc obejrzeć wyniki. Nooo, jakieś tam kobiece podium faktycznie się szykowało. Co prawda bardziej należało mi się w kategorii weteranek, ale organizatorzy byli tak uprzejmi, że odmłodzili mnie troszkę i nawet moje maile ze sprostowaniem słane jeszcze przed imprezą nie zmieniły tego. Tak ostatecznie to do dzisiaj nie wiem jakie są prawidłowe wyniki, ale w końcu nie o wyniki chodzi, tylko o przygodę, a ta była przednia i niezapomniana.
Dużym zaskoczeniem w wynikach było NKL przy Kasi K. Już podejrzewałam Łyska o jakąś dywersję typu: położyłem się, nie wstanę, ale jak doczytałam później w relacji to tylko źle oszacowany czas przejścia. 4 minuty im zabrakło, normalnie szok.
Dla naszego Klubu Stowarzysze to był dobry dzień - Marcin został mistrzem Polski na 100 km, Przemek drugim wicemistrzem na 100, ja, Tomek i Krzysztof też załapaliśmy się na medale w pięćdziesiątce weterańskiej.
Marcin jeszcze w nocy wyjechał na następne zawody.
Weterańska trójka.
Po dekoracji upchaliśmy wszystkie medale do autka, i we czwórkę (bo dołączył do nas Przemek) ruszyliśmy... nie wcale nie do domu! Ruszyliśmy do Lubawki na trino. Lekko nie było, bo zmęczenie wciąż z nas wychodziło, ale jakoś daliśmy radę.
Jakiego koloru jest strój świętego?
A potem już prosto do domu.
c. d. n. bo Tomek ma jeszcze dla Was niespodziankę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz