Ponieważ OrtInO zaplanowano w miejscu mało skomunikowanym z moją wsią i dojazd zająłby mi masę czasu, postanowiłam olać OrtInO i wybrać się na trening z Aktywną Warszawą. Raz byliśmy na takim treningu z Tomkiem i było to bardzo pouczające doświadczenie. To pomyślałam sobie - znowu dowiem się nowych rzeczy jak powinien porządny trening wyglądać.
Przyjechałam, załatwiłam sobie przechowanie plecaka i siadłam na ławce w miejscu zbiórki. Zaczęli przychodzić uczestnicy, sami faceci - długonodzy, umięśnieni, emanujący siłą i rozprawiający o tym, w jakim maratonie ostatnio biegli i jaki mieli czas. Trochę niewyraźnie mi się zrobiło i poczułam się trochę jak nie z tej bajki. Ale nic to, twardo czekałam na trening. Przyszły w końcu i kobitki - dwie młode dziewczyny, też kurcze umięśnione i widać, że silne.
Ruszyliśmy na roztruchtanie. Początek był niezły: bramka, pierwsze światła (czerwone), drugie światła (czerwone), kawałek zatłoczonym chodnikiem, trzecie światła (niech będą czerwone, ufff - są czerwone), bramka, wąski chodnik. Dałam radę i wciąż trzymałam się czołówki.
Tak jak poprzednio ruszyliśmy do Parku Łazienkowskiego. Tempo jakby z lekka wzrosło, im szersza i mniej zaludniona alejka, tym szybciej.
- Dam radę! - powtarzałam sobie, ale powoli kolejne osoby zaczęły mnie wyprzedzać.
- Trudno, dobiegnę jako ostatnia, jakoś to będzie - pocieszałam samą siebie.
Kiedy minęliśmy miejsce, w którym poprzednio już zawracaliśmy, poczułam lekki niepokój. Lekki, bo może tylko wrócimy inną drogą, przecież w nieskończoność nie będziemy biec. Niestety - biegliśmy. Roztruchtanie powoli zaczęło zamieniać się w walkę o przetrwanie.
- Jeszcze do tamtego drzewa.
- Oddychaj, dasz radę.
- Kurde, na żadnych zawodach tak szybko nie biegłam.
- Chyba ustanowiłam życiówkę w truchtaniu.
- Pitolę, nie lecę.
- Czy wszyscy mnie już wyprzedzili? Ufff, nie - z tyłu biegnie niebieska koszulka.
- Nie stracić z oczu czerwonej koszulki!!
- Po cholerę oni tak gnają?
- Czy to czerwone w oddali to "nasz" człowiek?
- Kurde! Gdzie oni się podziali???
- GDZIE JA JESTEM??!!
Straciwszy kontakt wzrokowy z grupą zorientowałam się, że nie wiem gdzie jestem i gdzie dalej lecieć. No i słusznie zawsze uważałam, że bieganie bez mapy jest skrają głupotą! Stanęłam bezradnie i postanowiłam poczekać na niebieską koszulkę, która została jeszcze bardziej w tyle niż ja. Zawartość koszulki okazała się płci męskiej, ale z peselem jeszcze trudniejszym niż mój - tak przynajmniej o 10 lat.
- Co robimy? - spytałam z nadzieją, że kolega ma jakiś plan awaryjny.
Niestety, nowy znajomy, podobnie jak ja, nie przewidział takiego rozwoju sytuacji.
- Ale na Agrykolę trafisz? - spytałam z nadzieją.
Mniej więcej wiedział w którym kierunku i klucząc między alejkami, to truchtając (w normalnym, nie wyczynowym, rozumieniu tego słowa), to maszerując dotarliśmy na stadion. Ja już doszłam do etapu, kiedy mogłam biec jak automat, ale kolega miał najwyraźniej dość i preferował wolne tempo. Dopiero wbiegając na bieżnię ruszyliśmy ostro, żeby nie było, że już tak całkiem padliśmy i wypatrywaliśmy gdzie to ćwiczy nasza grupa.
Obiegliśmy stadion dookoła, ale ani trenerki, ani czerwonej koszulki, ani nikogo grupopodobnego nie zauważyłam. Czy oni wciąż biegają po Łazienkach? Przecież trenerka mówiła, że weźmie nas na bieżnię. Czy w okolicy jest jakaś inna bieżnia???
- Co robimy? - spytałam "niebieską koszulkę", a "koszulka" o to samo spytała mnie.
Postanowiliśmy przelecieć się po okolicy, bo może gdzieś się natkniemy na grupę. No to polecieliśmy trochę tu, trochę tam, tak w sumie bez pomysłu. Naszych ani śladu. Wróciliśmy na Agrykolę i z braku sensownego pomysłu na dalsze życie postanowiliśmy sobie pobiegać, bo podobno bieganie jest dobre na wszystko. No to przeleciałam się jedno kółeczko w tempie truchtu, drugie w tempie sinusoidalnym, trzecie ze sprintami, a potem to już miałam dość. Kolega biegał swoją metodą i tylko obserwowaliśmy się z daleka. W końcu porozciągałam się podpatrując jak robią to inni, ale mniej wyczynowo niż na przykład grupka ćwicząca obok mnie. Jak ja bym się tak rozciągała jak oni, to by mi się chyba wszystko w człowieku pourywało!
Kiedy już zmierzałam do bramki wyjściowej moja zagubiona grupa wbiegła na bieżnię. No i gdzie oni tyle czasu latali???? Nie, nie wracałam już do nich. Skoro oni wcześniej olali mnie, to teraz ja olałam ich. I jesteśmy kwita:-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz