Drugi dzień orientalistycznego szaleństwa. Start jeszcze przed zmrokiem, co napawa optymizmem. Dziś startujemy we właściwej nam kategorii - TU. Otrzymujemy mapy i cieszymy się, że mamy uszy, bo z ich braku uśmiechalibyśmy się dookoła głowy.
Mapy są przede wszystkim CZYTELNE - nie jakieś tam maleńkie ciemne plamki, tylko spore kawałki normalnej mapy i tylko jeden orto, ale duży i jasny. Do tego fragmenty mają wspólne części i łatwo je dopasować do siebie. Nawet nożyczek nie trzeba używać, wszystko da się zrobić w głowie.
Wychwalając w myślach Pawła (twórcę tych cudownych map) gnamy do pierwszego punktu. Nawet ja wiem gdzie idę, dlaczego taką trasą, co mam przed sobą, co za plecami, co po prawej, co po lewej. Gubię się jedynie wśród bloków, kiedy nierozważnie zaczynam się kręcić w kółko, zamiast stać twardo twarzą w kierunku marszu. Kolejne punkty "same" wpadają nam w ręce. Z nadmiaru wolnego czasu zaczynamy z T. coraz burzliwsze dyskusje dotyczące optymalnego wyboru trasy, metodyki podejścia do PK, zasadności postawienia przez Pawła PK w tym miejscu, a nie 5 metrów w lewo, czy w prawo, wyższości wieszania PK na drzewie nad wieszaniem na latarni.
Dobrze, że trasa nie jest zbyt długa i nie dochodzi w dyskusji do momentu, kiedy należy rzucić się sobie wzajemnie do gardeł.
Na mecie mamy chwilę zawahania, czy aby nie spróbować złapać jeszcze kilku PK z trasy TZ, ale poprzestajemy na obejrzeniu mapy i wysłuchaniu relacji innych uczestników. W końcu trzeba oszczędzać nogi na resztę tygodnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz