czwartek, 11 grudnia 2014

Prawie jak „Bieg Rzeźnika” czyli T. biega!


Postanowiłem zostać sportowcem. Takim przez duże „S”. Padło na II etap cyklu Warszawa Nocą – Nowe Miasto. Dla zaczynających przygodę z BnO organizatorzy zalecają kategorię „początkujący” – ale po liście startowej trudno mi uwierzyć, iż moi konkurenci z rocznika 1927 to początkujący;-) 
Biegi nigdy nie były moją mocną stroną, ale jak wszędzie piszą, w BnO samo bieganie odgrywa mniejszą rolę… więc czemu nie spróbować? Choć troszkę martwił mnie „prawie maratoński” dystans…. 2,3km…. Z tego co pamiętam nigdy w życiu nie pokonałem takiego dystansu biegiem! Ale zawsze jest „ten pierwszy raz”. No właściwie drugi, bo raz „biegłem na orientację” – choć bardziej szedłem - na dystansie 1400m, ale to się nie liczy, bo lampiony były jakieś takie niewymiarowe, a mapa zlustrowana i mocno nieaktualna;-)
Jak zwykle na start dotarłem z dużym zapasem czasu - korki okazały się mniejsze niż przewidywałem. Odebrałem „takie coś” co zastępuje kartę startową, a nazywa się chipem systemu SI ( i schowałem głęboko, bo kara za zgubienie wysoka, a karty zdarzyło mi się już gubić). Czasu dużo więc poszedłem na mały spacerek po okolicy. Tu dopadły mnie wątpliwości: temperatura bądź co bądź poniżej zera, szron na trawie… ile warstw na siebie założyć? Spacer raczej sugerował ich większą ilość, ale ja mam biegać…. Choć założyłem, że co najmniej połowę dystansu przejdę, bo jak do tej pory udawało mi się przebiec ze 300m…
Pod bazą widzę już tłum. Raczej młody wiekiem. Tłum w czołówkach, lekkich dresach, biegający tu i tam i wykonujący jakieś dziwne ćwiczenia rozgrzewkowe…. „Zmarzną” pomyślałem o ich lekkich strojach…  Wszystkie rozgrzewki zaczynają się od biegu - będę twardy - pomyślałem - rozgrzeję się po starcie i założyłem drugą warstwę rękawiczek.
W bazie czuć już zapach sportu znany dobrze ze szkolnych przebieralni po zajęciach WF. Kilka znajomych twarzy, ale to Ci z wyższej półki - profesjonaliści. Aby nie odstawać od reszty (mocno roznegliżowanej) zdejmuję warstwa po warstwie. Zdejmuję nawet te ciepłe rękawiczki.  Zbliża się moja minuta startowa. Idę na start do bramy boiska… i się gubię. Gubię się w zawiłych procedurach przedstartowych:  wszystko odgrodzone taśmą jak na lotnisku, kolejka, tu wyczytują kolejne minuty, tu ustawić się w szeregu, tu  krok do przodu, tu przytknąć chipa do czytnika itp. Jestem chwilę wcześniej ale zanim udało mi się przepchać do bramki już wyczytują następną minutę startową. W popłochu przedzieram się do przodu. Oczywiście pomijam  procedury rejestracji chipa, muszę się cofnąć, tak że startuję kilka sekund po czasie. Dopiero gdy wybiegłem ze startu zerkam pierwszy raz na mapę gdzie biec. Wydaje się proste - w dół skarpy do fontann.  Przed startem w ramach spacerku obejrzałem tę skarpę – stroma, oszroniona więc biegnę lekko naokoło by nie zaliczyć niekontrolowanego zjazdu. Jest lampion i czytnik, numer się zgadza. Dla pewności czekam aż zapika trzykrotnie. Drugi lampion niedaleko, po drugiej stronie jeziorka. Dalej biegnę - to już zdecydowanie powyżej 300m!!! Nawet nie widzę żeby ktoś mnie wyprzedzał, a wręcz przeciwnie – sporo zawodników biega jakoś tak mało skoordynowanie i to tak jak bym ja ich wyprzedzał. Do trójki spory kawałek zaczyna mi powoli brakować oddechu. Dobrze , że czwórka niedaleko;-)  Kolejny punkt gdzieś na zgięciu mapy - czemu dają takie wielkie mapy A3!!!! Kombinuję ze zginaniem mapy, a że zafoliowana ciężko to idzie. Muszę prawie na rynek Starego Miasta dotrzeć - pod górkę po schodkach to raczej idę niż biegnę. Spora ilość zawodników pozwala nie patrzeć na mapę - przy lampionach jest ich zagęszczenie, a organizatorzy postarali się by tylko jedna droga prowadziła do samego punktu. Podbijam. Wyczerpany ruszam teraz w okolice rynku Nowego Miasta. Wtem za plecami słyszę oddech na karku. Ale jaki!!! Myślałem ze ciężko oddycham, a tu rzężenie niczym zepsuty parowóz! Przestraszony dostaję sił w nogach i gubię pościg;-)
Gdzieś tu wyprzedzam najstarszych uczestników biegu.  Pomimo 85 i 87 lat widzę,  że nawet podbiegają! Szacun!. Potem znowu zbieg ze skarpy – dobrze, że wiem gdzie jest łagodnie opadający chodnik. Mój krok nie jest już taki sprężysty – pomimo miękkich butów rozlega się takie ciężkie łup-łup, jakby maszerowała Kompania Reprezentacyjna WP.  Jakaś mocno niedorosła „młodzież” dopada i wyprzedza mnie przy PK 8 i PK9. Jak będą w moim wieku to nie będą biegali już tak szybko;-)
Ostatkiem sił dobiegam do mety – dobrze, że zauważam, iż jest gdzie indziej niż start;-). Ciężko dysząc do bazy oddać chip.  Przykładam do czytnika który cicho popiskuje. „O nie ma kompletu” słyszę od obsługi. Jak to!? Dostaję wydruk – ponoć nie ma piątki. Patrzę na mapę…. I rzeczywiście. Komputer nie kłamie. Gdzieś tam przy zgięciu mapy przeoczyłem. Jak widać ślepemu nawet latarka nie pomoże! Na przyszłość muszę gdzieś zapisywać który PK zaliczyłem – na tradycyjnej karcie wszystko widać, a na chipie nie;-( Najgorsze jest to, że koło tego PK5 prawie byłem. A czas, o dziwo, całkiem niezły 19:45 – gdyby nie ślepota to w pierwszej dziesiątce byłbym się załapał doliczając nawet minutę na brakujący lampion! GPS mówi, że przebiegłem 2,4km (no większość z tego) czyli mój nowy rekord do księgi Guinnessa! Zobaczymy jak jutro będę się czuł…. Bo postanowiłem się „odgryźć” tej wrednej „piątce” i nieludzkiemu „chipowi SI” i wystartować w sobotnim FalIno ale już ze zwykłą kartą i dziurkaczem;-) Tylko, że jest tam ponad 6km – czyli prawie jak „Bieg Rzeźnika”.
T.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz