W drugiej odsłonie Kusaków najciekawszy był poczęstunek po etapie. Bo sam etap, zwłaszcza na trasie TP, był łatwy i krótki i w zasadzie o wyniku decydowały zadania - odległość i azymut. Na azymut po raz drugi nie daliśmy się nabrać i najpierw długo szukaliśmy północy, a dopiero potem mierzyli kąty. W sumie to D. szukał tej północy gdzieś po krzakach (jak zeznał T. natykając się na niego), a ja na ławce w parku mierzyłam odległości i przeliczałam skalę. Potem D. dla pewności zmierzył i przeliczył. Oczywiście każdemu z nas wyszło co innego, bo się dwie ślepoty wzięły za mierzenie i oczywiście dobry wynik był gdzie po środku. A mogliśmy wyciągnąć średnią....
A na mecie czekały na nas krakersy w dwóch odsłonach - z pastą jajeczną i guacamole - produkcji A. K.
Mam wniosek racjonalizatorski: na mecie najpierw jakaś drobna przekąska wytrawna, a potem ciasto. To zdecydowanie wpłynęłoby na frekwencję. Nie wiem tylko, czy nie za bardzo...
Trzeba mieć jeszcze odpowiednio duże siły przerobowe ;)
OdpowiedzUsuńObowiązkowe dyżury.
OdpowiedzUsuń