W sobotę rano jakoś udało nam się doprowadzić nasze organizmy do stanu używalności. Podczas rozpoczęcia imprezy T. został uhonorowany pucharem za trzecie miejsce w ubiegłorocznym Pucharze Podkarpacia i już od świtu pławił się w chwale i sławie. Długo się co prawda nie napławił, bo chwilę po rozpoczęciu odjeżdżał pierwszy autobus dowożący na start i każdy zajął się przygotowaniami do wyjścia, ale zawsze.
Mi i D. organizatorzy dali ostatnią minutę startową pierwszej tury, mogliśmy więc obserwować reakcje innych po otrzymaniu mapy i wyciągać wnioski. Zasadniczo większość brała mapy i wychodziła w lewo, jedna ekipa zatrzymała się przy stoliku, wyjęła nożyczki i klej, ale szybko im przeszło. My po obejrzeniu mapy od razu zadecydowaliśmy - tniemy! Nie żeby była jakaś trudność z poskładaniem wycinków, głównie dla własnej wygody. Po co mieliśmy myśleć i być czujni całą drogę, kiedy mogliśmy spokojnie pójść na pełną mapę. I faktycznie szło się sprawnie, bez kombinowania i dociekania czy to aby na pewno tu. Jedyną trudność dla mnie stanowiły rowy. Niemal przez każdy D. musiał mnie przeciągać, bo przy próbach przejścia lub przeskoczenia osuwałam się na dno. Jakaś taka mało przyczepna jestem widocznie.
Mimo, że D. marudził coś o za krótkim czasie, spokojnie wyrobiliśmy się w limicie bez biegania, zebraliśmy wszystko co było do zebrania i nawet nie zapomnieliśmy o zadaniu. Jednym słowem - pełen sukces:-)
Drugi etap był równie prosty, z tą różnicą, że mapę można było pociąć, ale już poskładać bez pójścia w konkretne miejsce się nie dało. No to nie cięliśmy, chociaż bardzo lubimy. Obowiązkowa kolejność potwierdzeń wymagała od nas lekkiej czujności, chociaż trasa i tak sama układała się w wymagany ciąg. Już na PK 2 zobaczyliśmy z daleka T., a od PK 3 szliśmy razem. Mniej więcej razem, bo chwilami staraliśmy się roztramwaić. Udało się nam to na PK 9, który przy chwilowej dekoncentracji wzięliśmy za PK 8. T. oczywiście poszedł tam gdzie trzeba. Już w momencie wpisywania kodu D. zorientował się, że to nie tak, ale przepadło - musieliśmy zrobić przebitkę. Jedno jedyne 10 punktów karnych jakie zebraliśmy na tym etapie zepchnęło nas na piąte miejsce. A miało być tak pięknie - zwycięstwo, kwiaty, wiwaty ...
Okna Pałacu Morgi liczyliśmy kilkakrotnie, bo gdzie trzy osoby, tam pięć wyników. Wyciągnęliśmy średnią z wyników i okazało się, że satysfakcjonuje ona twórcę trasy. Punktów karnych za zadanie nie było.
Na mecie okazało się, że na powrót do bazy musimy czekać ponad godzinę, bo autokar powietrza wozić nie będzie, a większość uczestników jest jeszcze w lesie. Snuliśmy się więc po okolicy i dopiero szefowa naszego klubu zorganizowała nam czas. Sms od niej postawił nas na baczność. Dostaliśmy komendę zrobienia zdjęć obiektów z trasy TRInO "Morgi - W drodze do dworku myśliwskiego". Natychmiast odpisaliśmy:
- Prezes każe, zarząd idzie!
I wróciliśmy pod pałac/dworek, gdzie dopiero co liczyliśmy okna. Ponad kilometr w jedną stronę! Ale czego się nie robi dla "łubu dubu, łubu dubu, niech nam żyje prezes naszego klubu" ...
Po obiedzie miała być w ramach rozrywki InOmrówka, ale organizatorzy nie wyrabiali na zakrętach i odpuścili ten punkt programu. Wcale im nie miałam tego za złe, bo ja też przestałam wyrabiać i padłam na pysk. O dziwo, nic mi nie przeszkadzało - hałas, światło, twarda podłoga. Zasnęłam i nawet coś zdążyło mi się przyśnić zanim T. zaczął poganiać, że już pora na etap nocny.
c. d. n.
Jakaś hetera ten prezes :P
OdpowiedzUsuńNoo, goni nas nieźle :-)
OdpowiedzUsuń