Po wycieczce i chwili odpoczynku nieubłaganie nadeszła pora etapu nocnego. Po całym dniu łażenia wolałabym noc spędzić w łóżku, ale co było robić - pojechaliśmy do bazy, skąd znowu wywożono nas w las. W bazie wisiały już wyniki i o dziwo byliśmy na pierwszym miejscu. Teraz wystarczyło tylko nie spitolić ostatniego etapu.
Gruszki na wierzbie od razu skojarzyły mi się z etapem Darka na Grillowaniu, ale to były inne gruszki. Wszystko było fajnie - brak luster, obrotów, wycinania dróg czy innych elementów, jednego tylko za nic nie mogłam pojąć - jak te gruszki są poprzesuwane i co ma do tego biała kropka???? W końcu w okolicach trzeciego owocu załapałam. Noż, przecież proste jak budowa cepa, tylko tłumaczenie do mnie nie przemawiało. Mi to jednak trzeba jak krowie na rowie. Etap nocny okazał się jedynym, na którym wiedziałam gdzie i dlaczego idę, czyli takim na moim poziomie. Problem mieliśmy tylko na PK 8, bo punkt był między dwiema poziomnicami, a te w nocy trudno zauważyć i musieliśmy zrobić przebitkę. Nawet dodatkowych kilometrów jakoś specjalnie nie nabiliśmy i wróciliśmy jeszcze w czasie podstawowym. Posiedzieliśmy chwilę przy ognisku, zjedli kiełbasę i wrócili do szkoły żeby się wyspać.
Rano odbyła się medalacja. Nie straciliśmy naszego pierwszego miejsca i było to nasze pierwsze zwycięstwo w PP. Tak w zasadzie to było zwycięstwo Tomka, bo ja robiłam za ogonek ciągnący się za nim i tylko pilnujący żeby się nie zgubić. Co już mi się wydaje, że ogarniam to TU, to PP rozwiewa moje złudzenia. Tak mi się wydaje, że do tezetów to ja nigdy w życiu nie przejdę - za cienka jestem.
Do domu wracaliśmy trochę naokoło, ale zaplanowaliśmy zrobić jeszcze trino po Sandomierzu. W drodze do Sandomierza odebraliśmy telefon od Paprochów. Okazało się, że jadą tuż za nami z takim samym zamiarem potrinowania. Oczywiście trasę zaliczyliśmy razem, silnym ośmioosobowym zespołem. A na zakończenie skusiliśmy się na pyszne lody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz