Znowu zapomniałam, że mam sklerozę i w efekcie mimo zarzekania się, że nigdy więcej na TZ, kolejny raz poszłam z Tomkiem. No po prostu zapomniałam, że miałam nie iść. Ale skoro już tak się stało to przynajmniej chciałam się czegoś nauczyć i już od momentu otrzymania mapy zadawałam Tomkowi pytania o każdą rzecz , której nie rozumiałam. Moja dociekliwość dotycząca czterech układów ludzików pokrywających się częściowo ze sobą i posiadających wymienne (i zlustrowane) dymki zaczęła w pewnym momencie doprowadzać go do frustracji. Ale to chyba dlatego, że mówimy różnymi językami - ja potocznym mówionym, on jakimś slangiem technicznym. Nie osiągnąwszy większego porozumienia ruszyliśmy na trasę. To znaczy Tomek ruszył gdzie uznał za stosowne, a ja za nim.
Tak w obrębie wycinka, to orientowałam się co i jak, bo to w sumie taka wersja TP, a chwilami miałam nawet większe chwile natchnienia i przebłyski inteligencji. W końcu wciągnęło mnie i zaczęłam główkować i wyobraźcie sobie, tak gdzieś w dwóch trzecich trasy ogarnęłam o co chodzi z tymi układami ludzików.
Tradycyjnie już poszliśmy mocno nieoptymalnie i chyba ze trzy razy musieliśmy przechodzić koło startu żeby przejść z wycinka na wycinek. A można było po prostu zrobić kółeczko:-) Ale przyjmijmy wersję, że kółeczka są dla mięczaków.
Polegliśmy na zadaniach. Ja tam od razu mówiłam, żeby sobie nimi nie zawracać głowy, bo nie da się przecież tak w wyobraźni poskładać mapy (do tego chwilami zlustrowanej) żeby z tego jeszcze wyznaczyć odległość i azymut. W efekcie azymut Tomek wyznaczył odwrotnie (przy czym też taki na oko), a odległość z sufitu, a z braku sufitu z chmur. Ale i tak załapaliśmy się na połowę stawki, bo wszystkie PK mieliśmy dobrze.
Tak sobie myślę, że na którąś imprezę to muszę pójść na TP, żeby sobie podbudować morale. Gorzej tylko, jeśli nie poradzę sobie na tym TP i nazbieram masę stowarzyszy, albo co gorsza zgubię się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz