czwartek, 2 marca 2017

Spacer z mapą

Na spacer z mapą – niby tak się nazywa, ale powinno być „zadyszka z mapą”. Bo oczywiście chodzi o biegi z mapą, takie raczej na mapach sprinterskich. Oczywiście długości są ciut większe niż sprinterskie, a dla tych zapisanych na trasę „długą” (czyli mojej osoby) powiedzmy mocno dłuższe. Ale optymalizując przelicznik zł/km bardziej opłaca się startować na najdłuższej trasie, zresztą co to jest 6-7 km po mieście wobec 50 km po zaśnieżonych wąwozach? Ale zadyszka jak nic murowana!
Etap drugi – po Żoliborzu Oficerskim. W zapowiedziach miało być 6,5 km. Spoko.
Wyjątkowo musiałem dojechać komunikacją publiczną. Udało mi się po dłuższym czasie przejechać pociągiem i tramwajem. Nawet udało mi się skasować bezproblemowo bilet (zawsze mam dylemat która stroną włożyć go do kasownika, a potem się z nim siłuję jak mi go wyrywa z ręki). Dotarłem właściwie równo z organizatorami (wiadomo dojazd z peryferii bywa nieobliczalny). Musiałem chwilę poczekać zanim napłynęli uczestnicy. Co kto przychodził znajomy, okazywało się, że startuje na trasie krótszej „normalnej”. Cieniasy! Tylko kilkoro odważyło się na najdłuższą.
Ja miałem 17 minutę startową i dostałem chipa bez udziwnień – nie będzie mi groziło przypadkowe zaliczanie wszystkich PK koło których niechcący przebiegam! Start i poleciałem po mapę. Znowu obrus formatu A3. Wyjątkowo szybko znalazłem start i pierwszy PK. Pobiegłam może mniej optymalnym wariantem, ale różnica była minimalna, a prosta droga pozwoliła przeanalizować mapę i numery lampionów. Na szczęście wszystkie były po kolei i końcówki zgodne z numerami PK. W porównaniu z Szybkim Mózgiem czy podobnymi zawodami raczej kameralnie – więc większość trasy człowiek biegnie sam. Wiadomo – ściganci doganiają i przeganiają – ale to zupełnie oczywiste. Na kolejne PK także niezbyt optymalnie biegłem, ale wolałem nie ryzykować przejść, które niby były zaznaczone na mapie jako otwarte, ale kto tam wie czy na pewno są otwarte. Do PK 4 zbieg po stromej błotnistej skarpie w dół. No powiedzmy – prawie zjazd. Przy piątce dogoniłem i przegoniłem mojego poprzednika i kilka innych osób. Całkiem fajnie tak wyprzedzać! Po siódemce nie zauważyłem na mapie ósemki i próbowałem pobiec na ósemkę. Niestety ze 20 sekund straty (dogonił mnie poprzednik). Do dziewiątki na mapie skrót – przebieżna brama. Ale tylko na mapie przebieżna. Pocałowaliśmy klamkę i trzeba było okrążać! Ech te mapy! Ogólnie sporo długich przebiegów. Ot, choćby taki przebieg 11-12-13 to ok 1400m w linii prostej, a w praktyce znacznie więcej. PK 13 sprytnie umieszczony w fosie Cytadeli,  na dole całkiem wysokiej kamiennej ściany. Nie odważyłem się skoczyć z nastu metrów i zjechałem znowu po stromej i błotnistej skarpie. Inni chyba także nie skakali bo nie widziałem w okolicy krwawych plam. Potem nie popatrzyłem i wbiegłem na skarpę szukać lampionu co był na dole. Po raz kolejny na skarpę wbiegłem elegancko schodami zamiast na czworaka na skróty. Ostatnie punkty to miły biegowy finisz. Meta, a na mecie... sesja zdjęciowa. Fajny banner mety mają organizatorzy!


Odczytuję wyniki. I niestety przegrałem z panią Prezes i Pawłem. O drobiazgi. Po analizie międzyczasów to z Barbarą dokładnie o te popełnione błędy. Niby na prostych odcinkach troszkę nadrabiałem (pojedyncze sekundy), ale błędy przy PK 8, 14 i 17 dały w efekcie różnice ponad minutę. A mogłem biec szybciej, a nie jak z przyzwyczajenia truchtem na 50 km…. Na kolejnym etapie od razu ruszę ostro i ja będę lepszy!

1 komentarz: