środa, 15 lipca 2015

Biegusiem, biegusiem… tylko nie w tę stronę;-)

W niedzielny poranek T. wybrał się na BnO.


Niedzielny poranek. Nogi całkiem , całkiem - po kilku pierwszych krokach,  które dziwnie przypominały ruchy epileptyka, jakoś wróciły do normy. Postanowiłem zaliczyć nadprogramowy etap biegowy ,  bo już od tygodnia podjąłem regularny plan treningowy „od ofermy do biegacza”. I to całkiem ambitnie, bo nawet na pilawskim OWRP pomiędzy etapami przebiegłem planowane 30 minut (no, przebiegłem to może mało powiedziane, bo jestem na etapie 30 sekund biegu 270 sekund marszu;-).
Ubrałem więc biegowe portki i potruchtałem na start (no bo powinna być rozgrzewka). Wkrótce chwyciłem mapę i od razu „biegusiem” pomknąłem w kierunku bramy (bo to jedyne znane wyjście z ośrodka). Już w biegu zerknąłem na mapę – do jedynki trzeba odbić z asfaltu w drogę leśną, gdzieś na odległym zakręcie. Pamiętając, że odległy zakręt jest gdzieś prawie przy moście, radosnym, sprężystym krokiem pomknąłem w prawo. Po drodze mijałem grupę piechurów z OWRP, którzy podśmiewali się, że marsze na orientację pokonuję biegiem. Musiałem ich uświadomić , że to inna forma – nie marsze, tylko biegi. Nie wiem czy usłyszeli, bo oddalałem się od nich z wypadkową prędkością równą sumie mojej i ich. Szczęśliwy zbliżałem się do zakrętu. Co najmniej 500m przebiegłem i całkiem dobrze jeszcze płuc nie wyplułem! Zerkam na mapę by ustalić gdzie skręcić i coś mi się nie zgadza. Nie powinno być żadnych budynków!!! Aż przyłożyłem kompas do mapy…. Okazało się, że trzymałem ją do góry nogami!!! Miałem biec w lewo, a nie w prawo!!! Zgroza! Zawróciłem, ale cały entuzjazm ze mnie opadł. Na poważnie zastanawiałem się, czy nie wrócić na start i prosić o restart… ale wstyd by było, więc  postanowiłem pobiec tam gdzie trzeba, bez przerwy. A jeszcze zapomniałem włączyć GPS-u i nie będzie śladu – włączam go więc w biegu. Znowu wesoło macham do piechurów z OWRP (chyba tym bieganiem w kółko zniechęciłem ich do InO). Mijam bramę ośrodka i wreszcie jestem na właściwej trasie. Staram się nadrobić stracony czas, oddech coraz cięższy. Gdzieś tak po 1.5 km biegu bez przerwy widzę P.W., który dokładnie ogląda rosnące przy drodze drzewo. Z daleka uśmiecha się i zagaduje, że do jedynki to jest długi przebieg (on już jest po biegu). Starając się nie stracić oddechu potakuję. Wreszcie zakręt i skręt do lasu. Ciągle tempo „sprinterskie” (tzn. dobrze poniżej 10min/km:-).  Większość punktów już znana więc z nawigacją bez większych problemów. No cóż, dzięki nadprogramowej przebieżce na początku, siły opuszczają mnie gdzieś miedzy pagórkami i tu kawałek przechodzę. Na szczęście dalej daje się wrócić do truchtania -  najpierw powoli, ale wkrótce wracam do zaprogramowanego tempa i na metę wpadam w dość sprawnym rytmie. GPS pokazał  5,15 km, do tego trzeba doliczyć ok 750m zanim go włączyłem. „Naddatek startowy” szacuję na ok. 1.1km. Jak to się przekalkuluje wszystko – cała trasę przebiegłbym bez zatrzymania, a czas 5-10 minut lepszy by był. Jeszcze trochę potrenuję i odkuję się na następnym biegu (o ile znowu kierunki świata mi się nie pomylą;-)

c. d. n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz