Niedzielny poranek. Nogi całkiem , całkiem - po kilku
pierwszych krokach, które dziwnie
przypominały ruchy epileptyka, jakoś wróciły do normy. Postanowiłem zaliczyć
nadprogramowy etap biegowy , bo już od tygodnia
podjąłem regularny plan treningowy „od ofermy do biegacza”. I to całkiem
ambitnie, bo nawet na pilawskim OWRP pomiędzy etapami przebiegłem planowane 30
minut (no, przebiegłem to może mało powiedziane, bo jestem na etapie 30 sekund
biegu 270 sekund marszu;-).
Ubrałem więc biegowe portki i potruchtałem na start (no bo
powinna być rozgrzewka). Wkrótce chwyciłem mapę i od razu „biegusiem” pomknąłem
w kierunku bramy (bo to jedyne znane wyjście z ośrodka). Już w biegu zerknąłem
na mapę – do jedynki trzeba odbić z asfaltu w drogę leśną, gdzieś na odległym
zakręcie. Pamiętając, że odległy zakręt jest gdzieś prawie przy moście, radosnym,
sprężystym krokiem pomknąłem w prawo. Po drodze mijałem grupę piechurów z OWRP,
którzy podśmiewali się, że marsze na orientację pokonuję biegiem. Musiałem ich
uświadomić , że to inna forma – nie marsze, tylko biegi. Nie wiem czy usłyszeli,
bo oddalałem się od nich z wypadkową prędkością równą sumie mojej i ich.
Szczęśliwy zbliżałem się do zakrętu. Co najmniej 500m przebiegłem i całkiem
dobrze jeszcze płuc nie wyplułem! Zerkam na mapę by ustalić gdzie skręcić i coś
mi się nie zgadza. Nie powinno być żadnych budynków!!! Aż przyłożyłem kompas do
mapy…. Okazało się, że trzymałem ją do góry nogami!!! Miałem biec w lewo, a nie
w prawo!!! Zgroza! Zawróciłem, ale cały entuzjazm ze mnie opadł. Na poważnie
zastanawiałem się, czy nie wrócić na start i prosić o restart… ale wstyd by
było, więc postanowiłem pobiec tam gdzie
trzeba, bez przerwy. A jeszcze zapomniałem włączyć GPS-u i nie będzie śladu –
włączam go więc w biegu. Znowu wesoło macham do piechurów z OWRP (chyba tym
bieganiem w kółko zniechęciłem ich do InO). Mijam bramę ośrodka i wreszcie
jestem na właściwej trasie. Staram się nadrobić stracony czas, oddech coraz
cięższy. Gdzieś tak po 1.5 km biegu bez przerwy widzę P.W., który dokładnie ogląda
rosnące przy drodze drzewo. Z daleka uśmiecha się i zagaduje, że do jedynki to
jest długi przebieg (on już jest po biegu). Starając się nie stracić oddechu
potakuję. Wreszcie zakręt i skręt do lasu. Ciągle tempo „sprinterskie” (tzn. dobrze
poniżej 10min/km:-). Większość punktów
już znana więc z nawigacją bez większych problemów. No cóż, dzięki
nadprogramowej przebieżce na początku, siły opuszczają mnie gdzieś miedzy
pagórkami i tu kawałek przechodzę. Na szczęście dalej daje się wrócić do
truchtania - najpierw powoli, ale
wkrótce wracam do zaprogramowanego tempa i na metę wpadam w dość sprawnym
rytmie. GPS pokazał 5,15 km, do tego
trzeba doliczyć ok 750m zanim go włączyłem. „Naddatek startowy” szacuję na ok.
1.1km. Jak to się przekalkuluje wszystko – cała trasę przebiegłbym bez
zatrzymania, a czas 5-10 minut lepszy by był. Jeszcze trochę potrenuję i odkuję
się na następnym biegu (o ile znowu kierunki świata mi się nie
pomylą;-)
c. d. n.
c. d. n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz