Start tym razem udało mi się wypatrzyć na mapie dość szybko, ale do pierwszego punktu ruszyłam ostrożnie. I oczywiście mocno naokoło. Stał na widokowym miejscu i nieco podbudował moje morale. Do dwójki pobiegłam już żywszym tempem. Też była. Za to trójka daleeeko. Jakoś udało mi się nie zgubić i przelecieć hektar lasku po właściwych ścieżkach i nawet wypatrzyłam, że punkt jest po drugiej stronie strumyka i trzeba przez mostek. Czwórka i piątka to był banał. Na szóstkę znowu poleciałam naokoło, ale wolałam przebić się do główniejszej ścieżki, niż machnąć się w liczeniu tych mniejszych. Z siódemką i ósemką jakoś sobie poradziłam, ale wolnym truchtem żeby ogarnąć te wszystkie skrzyżowania.
Jak na mój jeden niezbyt szybki mózg to patrzenie w mapę, pod nogi i w teren to jednak za dużo. Przekonałam się o tym boleśnie, kiedy usiłowałam przyspieszyć w drodze na dziewiątkę. Na wystającym korzeniu wyłożyłam się jak długa. Przez chwilę miałam wątpliwości - wstawać, czy już tak zostać, ale na widok ludzi z pieskiem, którzy ewidentnie zbliżali się ratować mój zezwłok, poderwałam się na równe nogi i pognałam dalej. Adrenalina zagłuszyła ból obitych kolan, ale chyba negatywnie wpłynęła na myślenie, bo do dziewiątki dobiegłam, sprawdziłam kod na lampionie i ... jakimś sposobem go nie podbiłam. Albo zapomniałam wsadzić palucha do dziury, albo nie dopilnowałam żeby pipnął. Oczywiście w błogiej niewiedzy o tym ruszyłam na dziesiątkę. Trzy razy się namierzałam, bo coś mi się tam w głowie po upadku poprzestawiało i nijak strony świata nie chciały się zgodzić z mapą. Do jedenastki już się jakoś ogarnęłam, a tam spotkałam T., który ruszał kilka minut po mnie. Tak mnie wzruszyło to spotkanie, że zamiast patrzyć na mapę, patrzyłam tylko w jego oddalające się plecy i ruszyłam za nimi. Bez skupiania się na mapie szybko je dogoniłam, przy okazji osiągając dobry czas. Stwierdziłam, że cztery punkty to może jakoś dam radę przebiec w tempie T. i ruszyłam za nim. Od trzynastki biegliśmy już w cywilizacji, co znacznie bardziej lubię, aczkolwiek wpadłam w trawnikową pułapkę wyprodukowaną przez jakiegoś pieska. Przed szesnastką zaczęłam słabnąć i plecy T. niebezpiecznie się oddaliły. Na szczęście tradycyjnie miał problem ze znalezieniem mety, więc dogoniłam go i finiszowaliśmy niemal razem.
Na mecie ani grama wody, a mój wysuszony organizm łkał żałośnie. Do bazy oddalonej o lata świetlne jakoś się dowlokłam, a tam na widok wydruku z wynikiem zupełnie zapomniałam o wodzie.
- No ale jak to nie podbiłam dziewiątki????? Przecież byłam przy niej!
I tyle porządnego biegu się zmarnowało:-(
Bardzo zgrabny protest song przy nieludzkiej technice w bno:)
OdpowiedzUsuńI pomyśleć, że co poniektórym marzy się taka technika w MnO...
Precz z techniką:) Precz z preczami :)
Ale co nabiegałaś to Twoje :)
OdpowiedzUsuńW sumie to trening odwaliłam. Nawet z interwałami - chwila biegu, chwila leżenia ...
OdpowiedzUsuńNo widzisz - nie ma tego złego :)
OdpowiedzUsuń