Co ja tam będę o rowach... Tezeci wiedzą już jak tam było, z tą drobną różnicą, że podczas wieszania lampionów siąpił deszcz. Zresztą i tak najgorsze były te ostre nasiona chwastów wbijające się wszędzie. Woda chlupocząca w butach i mokre spodnie to przy nich pikuś.
Wieczór wygnał nas z lasu, bo jakoś nie wpadłam na pomysł żeby wziąć latarkę i 1/3 lampionów "dalekiego wschodu" została na rano. Oczywiście oprócz "bliskiego wschodu" i miasta. Dobrze, że chłopaki wykończyli zachód.
T. wyruszył do lasu o szóstej rano zostawiając mi i Dziadom teren zurbanizowany. Z samochodu poszło raz, dwa. Mieszkańcy zaś wykazali się czujnością i od razu zbierali lampiony. Przynajmniej Dziadom tak się przytrafiło.
W końcu wszystko zawisło i wypakowawszy po brzegi dwa samochody ruszyliśmy do szkoły.
c. d. n.
Nasiona dalej są (przyniosłem swoją porcję zdejmując lampiony), a w rowach lampionów pilnują tłuściutkie żmije zygzakowate i tak fajnie syczą, więc nikt ich nie zerwał;-)
OdpowiedzUsuńTak straszyłaś tymi rowami, a ja nie pamiętam, żeby tam były jakieś ogromne chaszcze i mokradła :)
UsuńPewnie w nocy wycięli:-)
UsuńZapewne :)
Usuńco niektórzy wrócili nieźle oblepieni:-) a te nasiona były przy stowarzyszach;-) Tyle że stowarzysze były tak sprytnie ukryte.....
OdpowiedzUsuń