piątek, 30 grudnia 2016

Śliskie InO

- Chodź ze mną na łyżwy - namawiała mnie od jakiegoś czasu Agata (starsza córka), która niedawno zapisała się do szkółki łyżwiarskiej i chyba przygotowuje się do olimpiady. No, ale gdzie mi - starej babie - na łyżwy?! Kiedy więc w mailu od Barbary przeczytałam, że i ona szuka chętnych na ślizgawkę, poczułam się z lekka osaczona. Jakaś plaga z tymi łyżwami, czy co?
Darek zaatakował od razu z grubej rury:
"Planowane są też dla wahających się Wahaczy dwie trasy:
- Trasa Łyżwiarska dla zaawansowanych
- Rekreacyjne Łyżwy
AN - A Na deser :)
nazwy nieprzypadkowe :)"
W tym momencie do łyżew zapalił się także Tomek, miałam więc przechlapane i nie pozostało nic innego jak się zgodzić.
O umówionej godzinie byliśmy we trójkę (ja, Tomek i Agata) silni, zwarci i gotowi. To znaczy silni, zwarci i gotowi byliśmy nawet ponad godzinę wcześniej, bo jakoś wcześnie nam się przyjechało (chyba z tych emocji). Kupiliśmy bilety wstępu i czekali na resztę. Wreszcie wbiliśmy się w plastikowe, niewygodne i ohydne skorupy nazywane tutaj łyżwami i nadszedł decydujący moment - wejście na lód. Stanęłam na samym jego brzeżku, uwiesiłam się materaca przy wejściu i usiłowałam zachować pion. Obok Tomek walczył o to samo. Reszta pojechała swobodnym ślizgiem.
Podobno z łyżwami jest jak z jazdą na rowerze - nie zapomina się. Po jakichś dziesięciu latach przerwy w jeżdżeniu miałam wrażenie, że to jednak tak nie działa. Każdy krok wymagał ode mnie niemal cyrkowych akrobacji żeby nie przylgnąć do lodu całą sobą. Miałam wrażenie, że teraz to jakiś bardziej śliski ten lód robią niż dawniej. Przede mną Tomek (w pozie cokolwiek pokracznej) usiłował przemieszczać się do przodu. Żadne InO nie było nam na razie  w głowie, mimo że mapy mieliśmy pochowane gdzieś po kieszeniach.
Po dwukrotnym objechaniu toru (co zajęło nam ponad pół godziny) Tomek wyciągnął mapę i zaczął namierzać. Faktycznie na bandzie były poprzypinane małe lampioniki, trzeba było tylko wytypować te właściwe. Niby proste, ale okazało się, że  środek lodowiska był zlustrowany i po prawdzie nie do końca było jasne jak rozumieć słowo "środek", bo niby dokąd on sięga.
Część punktów była po wewnętrznej stronie toru, czyli poza naszym zasięgiem, no bo jak oddalić się od pionodajnej bandy? Na szczęście mieliśmy w zespole Agatę i ją wysyłaliśmy w niebezpieczne rejony. Ale do jednego wewnętrznego punktu odważyliśmy się jednak "podjechać" i było to niczym przebiegnięcie z zamkniętymi oczami Marszałkowskiej w godzinach szczytu - ten sam poziom emocji.
Z każdą chwilą utrzymywanie się na łyżwach szło mi coraz lepiej i jedyną glebę zaliczyłam usiłując wyhamować przy lampionie.  A kiedy już udało mi się wstać, Tomek oznajmił, że to jednak nie ten. I takie poświęcenie się zmarnowało.
Kiedy znaleźliśmy już wszystkie PK (a w zasadzie Tomek znalazł, bo ja wolałam skupić się na utrzymywaniu równowagi, a nie patrzeniu w mapę) mogliśmy oddać się całkowicie "przyjemności" jazdy. W sumie byłoby nawet nieźle gdyby to coś na nogach nie uwierało i nie wgryzało się w łydki i stopy, a najlepiej gdyby to w ogóle zdjąć. Poza tym wiem już, że następnym razem trzeba wziąć ze sobą kilo soli i woreczek piasku (jeszcze nie przetestowałam co będzie lepsze) i sypać przed sobą, to człowiek się nie poślizgnie. Zwłaszcza przed Tomkiem trzeba sypać, bo biedak chyba z pięć razy leżał na lodzie.
Nie daliśmy rady dotrwać do końca półtoragodzinnej rundy, bo nogi nienawykłe do tego rodzaju ruchu, zaczynały już się pod nami uginać. Do tego Agata zaczęła sztywnieć z zimna, co dla mnie było niepojęte, bo ja ociekałam potem z wysiłku. Kiedy w końcu wszyscy zeszli z lodu czekała nas jeszcze jedna trasa InO, już na zewnątrz lodowiska. Prawdę mówiąc nie byliśmy na to przygotowani i nie wszyscy mieli latarki, ja to nawet kurtki nie miałam, bo została w samochodzie. Chciałam zaproponować Tomkowi pójście na jeden punkt, ale zanim zdążyłam otworzyć gębę, ten już gdzieś zniknął. Zostałyśmy z Agatą bez latarki, bez ciepłych ubrań i bez kluczyka do samochodu. W akcie protestu postanowiłyśmy się odciąć od Tomka i dwoma punktami wypełniłyśmy naszą własną kartę startową, a żeby nas nie podkusiło szukać kolejnych, od razu oddałyśmy ją organizatorom.

Muszę powiedzieć, że jeszcze nigdy na InO nikt mnie tak nie wyślizgał jak tym razem. Aż strach się bać, jakie jeszcze pomysły przyjdą do głowy co poniektórym osobom biorącym się za organizację ....

4 komentarze:

  1. Na drugim zdjęciu wyglądasz jakbyś miała zaraz odlecieć ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Próbowałam unosić się nad powierzchnią lodu żeby nie przygrzmocić.

      Usuń
    2. I wszystko jasne :)

      Usuń
  2. Bo Stegny to tor do jazdy szybkiej... i tu chyba taką mamy - to wtedy gdy byłem zdublowany!

    OdpowiedzUsuń