wtorek, 25 kwietnia 2017

Głucho wszędzie, ciemno wszędzie, lustro wszędzie...

Sobotni wieczór spędziliśmy w bazie dogadzając swoim podniebieniom słodyczami i napojami, jakie kto tam uznał za stosowne, a potem zrobiliśmy sobie drobną sesję fotograficzną:

W końcu jednak nadeszło nieuniknione i trzeba było pójść w ciemną noc w nieznane. Na szczęście start i meta były w bazie. Dostaliśmy mapę w pełni niepełną, czyli niby cały obszar, ale z wyciętymi drogami i licho wie czym jeszcze. Za to zlustrowaną po całości.
Ja, jak zawsze na początku, na widok ciemności wpadłam w lekką panikę i zupełnie nie miałam głowy do myślenia gdzie iść i Darek musiał przejąć całą inicjatywę. Doprowadził nas do PK B, gdzie przy ognisku trwała jakaś impreza tambylców. Na szczęście okazali się życzliwymi ludźmi i nie oprotestowali czesania terenu w celu dokładnego zlokalizowania punktu. Jak doszliśmy na E nie mam pojęcia, bo jeszcze wciąż trwałam w stuporze, ale w drodze na P zaczęło odpuszczać i już aktywniej włączyłam się w poszukiwania. Usiłowałam sobie przypomnieć jak to leciało z wyznaczaniem azymutu na zlustrowanej mapie, bo kiedyś umiałam, a potem zapomniałam, aż w końcu Darek wymyślił, że chodzi o dopełnienie kąta pełnego. Nie musiałam już podświetlać mapy, żeby wiedzieć gdzie iść dalej, ale Darek dla pewności wciąż stosował tę metodę. Nawet nam się te kąty zgadzały.
Kolejne punkty wyczesywaliśmy bez większych problemów ciesząc się jacy to genialni jesteśmy, a w końcu zdechło. Najbardziej dał nam popalić PK F. Przeszliśmy cały jar kilkakrotnie zaglądając za każde drzewo i nic. Obejrzeliśmy wszystko jaropodobne w okolicy i też nic. Rozstąp się ziemio. Do dziś nie mogę pojąć dlaczego go nie znaleźliśmy, a innym się udało. Z mapy nie wynika żeby był tam jakiś urodzaj na jary, które można pomylić, ale kto to wie gdzie w ogóle zawędrowaliśmy... To niepowodzenie złamało nasze morale i uznaliśmy, że bez względu na wzgląd pora zmierzać do bazy. Po drodze zgarnęliśmy jeszcze stowarzysza do G, bo sam nam wyszedł na drogę oraz stowarzysza do L, bo myśleliśmy, że to właściwy. Trzech punktów nie wzięliśmy w ogóle i liczyliśmy się z gwałtownym spadkiem w klasyfikacji, a tu rano okazało się, że awansowaliśmy o jedną pozycję. Widać nie tylko nam nocka dała popalić.
Ponieważ Barbara i Darek, z którymi podróżowaliśmy, musieli w niedzielę świtkiem wyjechać, nie mogłam zostać na zakończenie i osobiście odebrać "medalu" i dyplomu. Na szczęście mój niezawodny partner został i dopilnował żebym na niczym nie była stratna:-)
A tak nasza wesoła ekipa wracała do domu:


c. d. n. n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz