Pewnie z okazji 1 kwietnia PMnO opublikowało wyniki pucharu. Na pewno z tej okazji opublikowali, bo w arkuszu widnieje dwóch Tomaszów Łaskich i dwie Barbary Sz. (do tego jedna z tych Barbar to jak nic mężczyzna, bo nie ma pozycji w K50). Aż musiałem e-mailowo przypomnieć się SG, bo po szybkich podliczeniach Barbara wskakuje na podium w K50, a ja w MW50!
Po takim zdarzeniu naładowany wolą zwycięstwa pojechałem na Wiosenne 360. Tym razem tuż za płot, w miejsce gdzie co chwilę biegamy na Stowarzyszonych ZPK-ach.
W bazie sami znajomi z ZPK-ów – Przemek, Chrumkająca Ciemność. Do tego orowerowany Paweł R. (inicjał nazwiska zobowiązuje), a także dawno niewidziana Kinga (z nią kończyłem pierwszą 50-tkę prawie rok temu w Mińsku Maz.) i Sławek, z którym chodziłem na ZAW-ORze.
Tu muszę się pochwalić – Kinga jak mnie zobaczyła, od razu stwierdziła: „Ale schudłeś” – to mnie znacząco podbudowało, bo rozmiarów ubrań nie zmieniłem, a waga jak stała, tak stoi. Ale skoro kobieta tak twierdzi, to pewnie ma rację;-)
Mam sentyment do Wiosennego 360 – rok temu wystartowałem tu po raz pierwszy w życiu na dłuższej biegowej trasie (TP25) i nie byłem ostatni! Teraz, jak dobrze liczę, jest to moja 9-ta pięćdziesiątka, czyli uzbierałem już 0,45 l!
Teraz czas ponarzekać na organizatora: wpisowe dość wysokie, a tu zabrakło: opisów PK – trzeba było przepisywać pracowicie z kartek wywieszonych na ścianie. Ja akurat przepisałem z kartki gdzie kilku PK zabrakło (i to tych źle rozstawionych).
Obrodziło w ilości map (3 na pierwszą pętle + 1 na drugą), ale zabrakło standardu przy MnO czyli torebek strunowych (wiadomo, że ze zwykłych koszulek takie mapy wypadają). Zabrakło także taśmy do oklejania kart- ale nauczony doświadczeniem zabrałem swoją. Nawet na karcie startowej zabrakło miejsc na wszystkie PK pierwszej pętli – trzeba było używać pól R1 i R2 (a było w terenie trochę lampionów stowarzyszonych z innych tras). I najważniejszego zabrakło na mapie – telefonu do organizatora (trzeba było wpisywać do komórki).Dobra dosyć narzekania i czas na start. Pobiegliśmy. Miałem plan trzymać się Przemka. I go realizowałem. Jakieś 50 m. Potem Przemek był coraz dalej i dalej i tyle tego planu. Ale widać nie tylko ja miałem plan. Na początku trzymał się mnie Sławek. Plan przeszedł mu w połowie dobiegu do lasu. W zasięgu wzroku został mi jeden zawodnik – nazwijmy go Niebieskim od koloru kurki/softshella, którą miał na sobie. Kurtkę i szczelnie opatuloną szyję buffem. Troszkę się dziwiłem, bo temperatura miała na słońcu dobijać do +30 stopni – ja biegłem w krótkim rękawku i zimno mi nie było, a wręcz przeciwnie. Niebieski stosował ciekawą technikę podbiegania: co chwila ruszał całkiem szybkim galopem, by po kilkudziesięciu metrach przejść do marszu. Ja starałam się biec równym spokojnym tempem, takim jakie zwykle wymuszała Barbara (bo to właściwie moja pierwsza 50-tka bez niej!). W efekcie co chwila prowadził jeden lub drugi. Przy dobiegu do pierwszego PK o numerze 34 ostatni raz widziałem na trasie Przemka robiącego już z niego nawrót. Przy swoim nawrocie spotkałem Sławka i liderką kategorii K50. Ech chciałbym biegać tak szybko jak Ona!
Przy piątym moim PK (nr 22) zgubiłem Niebieskiego. Nie uwierzył mojej ocenie, że lampion jest po lewej i pobiegł go szukać po prawej. Od tej pory zaczęła przy mnie pojawiać się regularnie Ania S. Wiadomo, ona biega znacznie szybciej, ale chyba mi sprawniej szło nawigowanie, tak że szliśmy „łeb w łeb”. Przy PK 26 pokazało się, że jest zamieniony opis. Ja nabiegałem od zachodu, Ania od wschodu, jeden dołek, a kod z PK 27. Pobiegliśmy do PK 27 sprawdzić. Każdy swoim wariantem. Jest polanka, jest nawet w okolicy słupek ZPK, lampion powinien być w dołku koło polanki. Lampionu brak.
Po 3 minutach poszukiwań chwyciłem za telefon i dzwonię do Igora. „Lampion jest, szukaj w dole ze śmieciami”- dół owszem jest, śmieci są, lampionu nie ma. Zrobiliśmy sobie po urokliwym zdjęciu nad „dołem ze śmieciami” i pobiegliśmy dalej pomstując na organizatora. Przebiegamy polankę, wpadamy na drogę, a tu na środku wisi jakiś lampion. „Dla rowerzystów pewnie” podpowiedziała Ania, ale podbiegamy, sprawdzamy, a tu kod się zgadza! To nasz poszukiwany Lampion. Wbijamy. Dzwonię jeszcze do Igora z informacją, że lampion jest, ale nie tam gdzie trzeba – ma podjechać sprawdzić.
Teraz przebijamy się przez DK 2 po dwa punkty na mapie „Tramwajowa” . Nawet udaje się bez czekania na przejściu (bo zaznaczone są tylko dwa dozwolone przejścia). Tu się rozdzielamy, ale jak zwykle spotykamy przy PK. Zaraz wracamy na pierwsza stronę DDK 2 i tu spotykamy Niebieskiego. Ma 2 punkty opóźnienia i wyraźnie mniej podbiega. Gdybyśmy nie byli praworządni do PK 28 można by skrócić drogę, nie wracając się do przejścia. Ciekawe czy inni skracali.
Po PK 28 Ania leci na PK 6, a ja wybieram wariant na PK 29. Przez tę chwilę co biegliśmy razem – niby nie jakoś kolosalnie szybciej, ale mnie to coś wykończyło. Więc mogę przebijać się na azymut po średnio przebieżnym lesie i spokojnie przejść do marszu. Na 29 trafiłem idealnie, więc zachęcony dalej na azymut do PK 11. I tu mała wtopa, nie zauważyłem, że będą dwie drogi i szukałem PK za wcześnie. Niby na śladzie to strata raptem 3 minut, ale strasznie demotywująca. Tu zaczęli się pojawiać zawodnicy TP 25. Wkurzony, na azymut dalej do PK 32. Tu spotkałem Kingę. To był mój 22 punkt, a jej… dopiero szósty! Pogubiła się i nie mogła znaleźć PK 10. Jako, że mi teraz wypadał PK 10 zaproponowałem wspólny dobieg. Po chwili trafiliśmy idealnie, tradycyjnie już podbiegając na azymut. Jeszcze małe szkolenie praktyczne jak użyć kompasu do wyznaczenia azymutu na kolejny punkt i wysłałem Kingę w drogę, a sam poleciałem na ostatnie 3 punkty z tej pętelki oczywiście na azymut. Przy PK 2 spotkałem po raz ostatni na trasie Anię. PK 30 chwilę czesałem, a do PK 6 przestrzeliłem drogę i nadrobiłem znowu ze 200 m. W międzyczasie okoliczne przecinki zaroiły się młodzieżą bawiąca się w podchody. Normalnie konkurencyjna impreza!
Koniec pierwszej pętli 11:38 czyli 3:38 godziny od startu. Jak teraz odczytałem z GPS zrobiłem 23,6 km, choć moje odczucia mówiły, że zrobiłem znacznie więcej. Nie zabrałem mojego wspaniałego smartwatcha w Biedronki, który liczy kroki i kalorie (bo się odpina i w krótkim rękawku bym go zgubił), a z pożyczonego GPSa nawet nie wiem jak odczytać dystans on-line.
W bazie woda, nowa karta (trzeba obkleić i spisać opisy), zostawiłem w aucie niepotrzebne ciuchy na wypadek chłodu i w drugą pętle. Tylko 8 PK. Na zachód na koniec Sulejówka. I sporo po mieście. Wariant góra (pierwszy punkt w miarę blisko, ale następny to ho ho) albo wariant dołem – pierwszy w miarę daleko, ale drugi PK bliżej. Wybrałem ten dolny. Coś ciężko szło bieganie, ale się zmuszałem. Po drodze pomachałem ½ z 5-ciu Paprochów, którzy do mety zmierzali na rowerze. Biegłem i biegłem. Przede mną pojawiła się jakaś pomarańczowa koszulka idącego zawodnika. Doganiałem go. PK C (tym razem zamiast numerków PK mają literki) ma być w prawo pierwsza droga na skraju czegoś białego. Wcześniejsze „białe” na mapie to były zabudowania. Jest droga skręca. Coś za mały skos tej drogi, ale mapa 1:30000 i jak można było zauważyć mało dokładna. Kończą się zabudowania. Drut kolczasty. Przechodzę. Jest zakręt drogi (lampion ma być na zakręcie), ale nie ma lampionu. Może jestem za wcześnie? Lecę na zachód. Dobiegam do jakiegoś terenu otwartego. Może to białe to jednak teren otwarty? Ale nie ma drogi. Rozglądam się. Już wiem przebiegłem PK o jakiś kilometr. Wracać? To wyjdzie 2 dodatkowe kilometry! Przyglądam się mapie i wpadam na pomysł zrobienia zamiast pętelki ósemki. Pewnie da to w sumie 2 km więcej ale nie będzie trzeba się cofać, a C zgarnę w nawrocie. Szybko znajduję punkt E (obok pracują siepacze z piłami łańcuchowymi – nie wiadomo czy nie wytną punktu). Kawałek zabudowy i jest PK B. I teraz zaczyna się masakra. Teren miejski. Staram się jak najdłużej lasem, drogami niezaznaczonymi na mapie (dobrze, że takie są, choć jak mówił Igor na odprawie mapa miała być dokładna). Ale dalej tylko asfalt lub bardziej chodnik, bo ulice ruchliwe. Kusi autobus miejski, ale nie daję się złamać. Ratują mnie delikatesy M&L, gdzie dostaję wodę i colę z lodówki. Od chodników bolą kolana. Więcej idę niż podbiegam. Znajduję PK G w miejskim lasku przy jeziorku wypełnionym śmieciami. Nie wiem co sprawia przyjemność kilku osobom „plażującym” nad tym akwenem. Punkt D w plątaninie uliczek. Masakra dla nóg. Teraz przebiec tory nielegalnym przejściem, ale zaznaczonym na mapie i opuścić Sulejówek z południowej strony. Na krótką chwilę wytchnienie dla nóg. Na bardzo krótką chwilkę. Dla odmiany jeżyny, ale lampion jest.
Do PK A najbliżej byłoby iść za liniami energetycznymi. Ale pod linią – chaszcze. Czyli obiegamy znowu… asfaltem (wrr). Mam dość 30 m truchtania i 300 marszu. Postanawiam iść do PK A od zachodu – bo krócej. Po drodze jakieś uprawne pola – szybko przebiegam. Lampion ma być na zakręcie drogi. Zakręt jest lampionu nie ma. Jest ze 100 m dalej na „prostej drodze”. Zostały mi dwa ostatnie punkty – pominięty PK C i PK F. Najkrótsza droga na azymut przez jakieś nieużytki. Bieganie mi nie idzie więc idę na azymut. Gdy wychodzę na drogę przelotową spotykam grupkę konkurentów. Na końcu grupki spotykam Niebieskiego. Wyraźnie są dopiero na początku tej pętelki. Skręcają w drogę która wyszedłem – pewnie myślą, że to ta z lampionem (bo kto przy zdrowych zmysłach chodziłby po tych nieużytkach). Nic im nie mówię (ale wredny jestem). Kilka minut za nimi jeszcze jeden zawodnik wygląda jak biegający sądząc po stroju. To mnie podbudowuje. Znowu długi przelot asfaltowy. Byle do lasu. Jest las. A właściwie cmentarz, bo las za cmentarzem. Na mapie jest droga mi pasująca, ale w terenie jej zabrakło. Ech te „dokładne mapy”. Idę na czuja i wkrótce poznaję okolice PK E i drogę prowadzącą do PK C. Znajomy drut kolczasty i mam wreszcie PK C! Do PK F staram się ścinać drogami. Widzę tu w oddali jeszcze jednego uczestnika wyraźnie szukającego PK C – znaczy dopiero zaczyna 2 pętelkę! To mnie podbudowuje i zmuszam się do truchtu. Ostatni PK F zdobywam w czasie 7:05. Znaczy rekordu nie pobiję. Meta 7:21 47,6 km – nie ma rekordu, nie ma motywacji biec na full ostatni kilometr. A przy takim dystansie powinno być szybciej, ale ten wielbłąd, kostka i ilość PK zrobiły swoje.
Na mecie wypoczywający Przemek – jak się okazało nie wygrał, ale wygrał inny znajomy – Mateusz (woziłem go na imprezy, więc może trochę chwały na mnie spłynie:-). Gdzieś tam w kącie leżą zwłoki Pawła R. Nie wygląda to najlepiej – ale jak widać TR100 potrafi wykończyć!
Na słonku w kasku i kilku warstwach ubrań wygrzewa się Karolina. Podziwiam ją – ja to bym się do rosołu rozbierał:-). Szybki obiad i do domu. Nie ma tak prosto - swoje na odkurzaczu muszę odpracować:-). I czekanie na wyniki, bo ciekawe jak poszło Chrumkającym, Kindze i które miejsce ogólnie zająłem.
Z tego, co się trochę nasłuchałem o tej imprezie i "medialnym" organizatorze... po Twej relacji wnioskuję, że poziom imprezy (również w proporcji do wpisowego) to jakiś żart...
OdpowiedzUsuńAż tak źle nie było, dobry przelicznik zł/PK był. Tylko ten miejski teren mnie wykończył
UsuńAle przelicznik to nie wszystko ;)
UsuńJakoś nie żałuję, że mnie nie było...
OdpowiedzUsuńBieganie po chodnikach mam tuż po wyjściu z bloku.
I mam nadzieję, że te "zwłoki" jednak ożyły i mają się lepiej :)
A na odkurzaczu rozumiem, że dobiłeś te brakujące 2,4 km? :)
Na odkurzaczu zebrałem co najmniej kolejne 25PK;-)
UsuńBrawo!
UsuńChrumkający nie ukrywają zadowolenia z tej decyzji, jako że pozwoliła im na zdobycie historycznego 3-go miejsca w kategorii TP50K :D
UsuńBrawo! :)
UsuńNo u mnie po WtopieWtop i mistrzostwie w krążownictwie tu-gdzie-nie-powinno-mnie-być to cudu nie można było oczekiwać :D Jednak po douczkach z chodzenia na azymut, za co niniejszym szalenie dziękuję poszło już gładko. Zważywszy na trzy godziny w plecy po wtopie, ból kręgosłupa i bolący nieustająco żoładek - uznałam, że potraktuję imprezę jako z góry opłacony całodniowy spacer :) Zebrałam więc wszystko z mapy biegowej, wróciłam do bazy po drodze patrząc tęsknie na kuszące przystanki autobusowe i zahaczając o sklep w celu nabycia płynu c-c, co podobno cudownie ujędrnia biust i dobrze robi na problemy żołądkowe. W bazie stwierdziłam, że dobra jeszcze się przejdę, chociaż wiadomo, że wszystkiego ne zbiorę. Oczywista oczywistość zdecydowałam się na leśne PK (bo A to bez sensu, a "miejskie" po krótkim wahaniu czy może pobiec, żeby zebrać dwa dla podbudowania morale - ostatecznie odrzuciłam z obrzydzeniem z powodu wizji betonowego krajobrazu)
OdpowiedzUsuńI tak to o siódmej zakończyłam spacery z niedoborem czterech PK.
W domu dociekałam jak ja to zrobiłam, że mnie tak wywiało na wschód zamiast na południe. No cóż. Z małbłąda ->WIELBŁĄD :P
Ostatecznie:
Pogoda piękna, lasy też fajne, i szkolonko za free..
Szału w wyniczkach nie ma ale jak zwykle mi się podobało:)
Pozdrawiam,
Kinga
Ale jak nie patrzeć zaliczyłaś ponad 88% PK więc całkiem dobry wynik jak na spacer!
UsuńPo chwili walk z mapami dograłem track:
OdpowiedzUsuńhttp://3drerun.worldofo.com/2d/index.php?idmult%5B%5D=-411219&idmult%5B%5D=-411205
Nasz track jest dorzucony na 3drerun.
UsuńMi pierwszy etap osobiście się bardzo podobał, drugi tak sobie, ale ponieważ różnica w cenie między TP25 a TP50 to raptem 10zł, to przelicznik zł/km dla drugiego etapu jest bardzo atrakcyjny i tak go traktuję :)
(M)
No to można oglądać oba naraz:
Usuńhttp://3drerun.worldofo.com/2d/index.php?idmult[]=-411205&idmult[]=-411444&idmult[]=-411219