poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Nudna relacja

Gościnnie relacja mojej 50-tkowej partnerki. Wprawdzie "jakaś nudna" ta relacja ale to zawsze inne spojrzenie na oczywistą rzeczywistość:

Po 11 miesiącach znów przyszło zmierzyć się z Orientiadą. W zeszłym roku dla mnie była to pierwsza pięćdziesiątka po ponad półrocznej przerwie, a dla Tomka – pierwsza impreza o tym dystansie w życiu. Wyszło wtedy 60 km w czasie trochę ponad 11 godzin, a Tomek do tej pory wspomina swoje bąble giganty na podeszwach ;) Od tamtego czasu już trochę się wprawiliśmy przebywając na długodystansowych zawodach ponad 700 kilometrów ;)
Pierwotnie start był zaplanowany na 8:00, jednak kilka dni przed imprezą z komunikatu technicznego dowiedzieliśmy się, że jest przesunięty o godzinę do przodu. Niby lepiej, bo można dłużej pospać, ale i ciepło się zacznie robić wcześniej.
Poranna sobotnia pobudka, pakowanie, montaż roweru do samochodu (Darek startuje na TR50) i z trzyminutowym opóźnieniem ruszamy w stronę bazy. Po drodze krótki przystanek na stacji benzynowej po kawę. W międzyczasie zakładam stuptuty, wcinam „tradycyjnego” wafelka i nagle… rondo, ziup, chlup i widzę tylko lecący kubek kawy! Prawa nogawka spodni, lewy but i przód plecaka zachlapane, a telefon obficie napojony kawą :) Nie ma to jak zewnętrzny doping kofeiną! (dla niewtajemniczonych: wewnętrznego nie stosuję, bo kawy nie pijam w ogóle).
Plecaczek pełen kofeiny
Docieramy do bazy. Formalności sekretariatowe, przywitania z mniej lub bardziej niedawno widzianymi znajomymi, pamiątkowa fotka, rozdanie map, odliczanie i w drogę! Od razu narzuca się wariant prawo - lub lewoskrętny. Decydujemy się rozpocząć od PK 1, żeby przebijanie się przez miasto mieć na końcu. Większość też wybiera nasz wariant. Na początku asfaltem, potem szutrówką, skręt w trawiastą drogę, na której mijamy szybszych od nas i po chwili punkt jest nasz. Powrót, szuter, Przemek W. z naprzeciwka, ścieżka, PK 2, powrót, asfalt, polna droga, PK 14 (na „przecieciu”), powrót. Nudzę się, nic tutaj się nie zdarza.* Asfalt, PK 3, asfalt… Nudzę się, żeby choć żabę złapać, la la la pomęczyć płaza troszkę. Cały czas truchtamy trzymając średnie tempo ok. 7:00-10 min/km. Na PK 14 decydujemy się na wariant od północy: przecinka, od skrzyżowania duktów na azymut i idealnie wychodzimy na „zachodnią stronę bajorka”, przy którym ma być punkt. Szukamy.
Dokładnie tu powinien wisieć lampion PK 4
W koło już się kręci kilka osób, ale nikt nic nie znajduje. Dochodzą nowi ludzie. Obchodzimy bajorko, wychodzimy na drogę, jacyś lokalni drwale coś mówią, że źle szukamy i „kolorowa szmatka” jest w innym miejscu. Jak to w innym, jak tu wszystko się zgadza?! I odległość, i bajorko, i przepust. Nawet płaz jest (przy jeziorku jest tablica o płazach) :) Dzwonimy do kierownika.
Dzwonimy do orga - już po znalezieniu źle rozstawionego lampionu
Mówi, że chyba dobrze powiesił. Hmm… Nic to. Wycofujemy się z zamiarem wbicia BPKa i ze 100 metrów na południe trafiamy na znacznie mniejsze zaglonione oczko wodne. Tramwajem wchodzimy w krzaki i bingo: lampion wisi! Tam spotykamy Darka na rowerze. Na PK 4 straciliśmy dobre 15 min, ale przynajmniej coś się działo ;) Teraz znów truchtem i asfaltem na PK 15. Powrót, asfalt, szuter, na horyzoncie cały czas Czerwony (przed nami), Niebieski (za nami) i Różowa (raz tu, raz tam)… Nudzę się, ludzie wciąż tacy sami. Docieramy do PK 6 z opisem „50 od krzyża świerk” – o co chodzi? 50 czego? W którą stronę? Domyślamy się, że chodzi o metry i raczej za krzyżem niż przed. Wydeptaną ścieżką docieramy do małego niecharakterystycznego iglaka, na którym zawieszono lampion. Popijamy wodę z baniaka i dalej w drogę. Szuter, skręt, szuter, Piotrek K. biegnący z naprzeciwka, mówiący, że budowniczy kłamie i na PK 5 nie ma przepustu tylko jest mostek :) W istocie, lampion ukryty przy mostku. Droga wzdłuż kanałku nie wzbudza naszego zaufania i decydujemy się na powrót do niebieskiego szlaku. Spotykamy samochód z organizatorami, sesja zdjęciowa i pytają ile czasu straciliśmy na czwórce (i informują, że ją przewiesili w dobre miejsce). Szuter. PK 7 bez rewelacji. Ile może być tych przepustów? Znów Przemek W. – tym razem na rowerze. Na PK 8 decydujemy się na przygodę i od zabudowań lecimy na północ. Rów. Wpadam do pół uda w wodę. Przyjemny chłodek. PK 8 na suchym drzewie szybko jest nasz. Znów asfalt. Nudzę się, za oknem wciąż to samo. Szuter, skręcamy w las w stronę żywieniowego PK 9. Drogi trochę się nie zgadzają. Namiot harcerzy stoi nie na tym skrzyżowaniu, które jest zaznaczone, a PK jest na kolumnie na szczycie pagórka kilkadziesiąt metrów dalej. Można było to dobrze zaznaczyć na mapie (szczególnie, że górka jest narysowana). Trzy kubki wody, Tomek podjada banana i ciacho. Ja mam „słodkowstęt”, niestety w menu harcerskiego namiotu nie ma nic słonego.
Pięć Paprochów, których jak wiadomo jest cztery
Spotykamy Pięć Paprochów na rowerach. Znów wracamy. Znów asfalt. Trucht. Kuflew. PK 10 zupełnie bez polotu, na szczęście do środka kępy krzaków prowadzi już dobrze wydeptana ścieżka. Asfalt, szuter…
Nudno mi, żebym choć lalę miała, zaraz bym coś jej amputowała. Nie mam, o! lali ni pajacyka. PK 16 na ambonie trochę za wcześnie (ślad GPS to potwierdza). Darek zdaje relację smsową, że już jest na mecie. Las na północ wygląda na średnioprzebieżny, więc decydujemy się na znalezienie drogi na północ na zachodzie od PK. Idziemy i nic nie ma. Wracamy i przy ambonie wbijamy w las. Pseudościeżkami i rozjeżdżoną drogą zawaloną gałęziami docieramy do poprzecznego szutru. Asfalt. Trucht w dół. Droga wzdłuż lasu. Na PK 11 Tomek zleca nakarmienie pastylką na K. ze szklanej buteleczki :) W dół przebieżnym lasem idziemy szybkim marszem. Przy PK 12 spotykamy Różową. Lampion ma być od północy, ale nic tam nie ma. Po chwili wypatrujemy charakterystyczny pomarańczowo-biały obiekt trochę bardziej na zachodzie. Wracamy na poprzednią drogę. Pastylka chyba zaczyna działać, bo Tomek proponuje truchtanie :) Biegniemy. W pewnym momencie o coś zahaczyłam dużym palcem prawej nogi, szpetne słowo pod nosem, kilka chwil lotu i żabich skoków, ale wyratowałam się i nie upadłam. Uff. PK 13 ma być „przy płn stronie bajorka”. Płn raczej oznacza północ, ale mamy wątpliwości, bo na mapie oznaczona jest strona południowa :/ Nachodzimy od zachodu. Stroma skarpa, w dole jakaś woda majaczy, ale umiarkowanie sensownego zejścia nie ma. Tomek mówi, że jesteśmy za daleko i proponuje najście na PK od asfaltu na wschodzie. Wracamy, namierzamy się. Znów za daleko, ale spotykamy Czarnego i Różową wychodzących z krzaków, czyli coś tam musi być. Wchodzimy i my. Po chwili przedzierania się przez trawy w dole widzimy brzozę z lampionem. Chwila moment i już PK podbity, a przy okazji dzikie jabłka zdobyte :) Na śladzie znów widać, że autorowi się też ten PK trochę omsknął. Powrót, szuter, trucht… Nudno mi, ta nuda wprost mnie zżera. Tu mnie nikt, do ZOO nie zabiera. Nudzę się, a zresztą brak tu ZOO. Do PK 17 na „płd stronie cieku wodnego (30 m)” prowadzi wydeptana ścieżka. Szybkie podbicie i wracamy, żeby nas komary nie zeżarły.
PK 17
Z bazy dostajemy info, że Renata już dotarła na metę TP25. Przed nami jeszcze tylko PK 18 – podobno w miejscu mocno zapokrzywionym i zaostowionym. Trochę idziemy, trochę truchtamy, siły już nie te, co na początku. PK 18 zdobywamy razem z Paprochami, którzy w międzyczasie nas dogonili. W dużej mierze przedzieramy po już wydeptanych ścieżkach, ale i tak co chwilę poszycie parzy i zahacza o ubranie. Tu mała obserwacja: na jeden krok Dużego Paprocha przypadają dwa moje :)
Chaszcze przy PK 18
Wracamy na asfalt. Pod górę idziemy. Skręcamy w szutrową drogę. Truchtamy. Powietrze stoi i zaczynam się przyduszać. Maszerujemy. Nudzę się, nic, tylko się wyrażać. Na peronie już miałam dość, wyraziłam się dosadniej i zarządziłam bieg do bazy. Schody w dół, przejście podziemne, schody w górę, park miejski, asfalt. Tomek mówi, że w takim tempie pod górę nie damy radę. Jednak nie przestajemy biec i w całkiem dobrym tempie ok. 5 min/km wpadamy na metę: 8 godzin i 8 minut.
(chrum, chrum)

Na koniec dwa, dla mnie najistotniejsze, zarzuty do trasy:
- Znaczna większość PK miała dojście i odejście z punktu tą samą drogą. Z jednej strony konkurencji idącej z tyłu znacznie ułatwia to namierzenie się, a z drugiej znacznie dodaje „nudności”…
Wracamy lub idziemy do) z PK 2. Zaraz spotkamy tych co za nami (lub przed nami)
- Na odprawie zapowiadano, że asfaltu ma być niewiele. Nasz wariant miał długość 53,66 km, z czego 18,2 km wyszło po asfalcie (co stanowi 34%) ;) W kilku miejscach pewnie mogliśmy minimalnie skrócić, ale niektóre warianty były typowo asfaltowe (może wynikało to z faktu, że trasa rowerowa miała dokładnie te same PK?) Zapewne ułatwia to szybki przebieg, ale wybierając się na 50-tkę spodziewam się trasy w znacznej mierze po terenie (jakbym chciała deptać asfalt to bym się wybrała na zwykły bieg uliczny).
34% asfaltu


*Cytaty pochodzą ze skeczu „Nudzę się” Kabaretu Potem (polecam!):
https://www.youtube.com/watch?v=ilsQK4UAIv0

3 komentarze:

  1. Ech teraz mam za swoje... Żona nie woła do kuchni "bo jej się nudzi", a wszystko przez tą relację!

    OdpowiedzUsuń
  2. 34 year old VP Accounting Cale Girdwood, hailing from Fort Saskatchewan enjoys watching movies like Destiny in Space and Genealogy. Took a trip to Timbuktu and drives a Ferrari 275 GTB/4*S ART Spider. przejdz tutaj

    OdpowiedzUsuń