Rodzinne odpracowane. Powoli wpadamy w rutynę, ale jak by nie patrzeć, trochę tych rund już zrobiliśmy. Tym razem zaplanowaliśmy sobie wygodnie blisko domu, ale tak ogólnie to zaczynają nam się kończyć miejsca, bo ile można w kółko robić na tym samym terenie. Nie mam pojęcia gdzie robić w przyszłym roku (jeśli oczywiście będziemy robić, ale mam nadzieję, że tak).
Uczestników było tak umiarkowanie, ale wiadomo - sezon urlopowy i nawet kilka zespołów dało znać, że są na wyjeździe. Mimo wszystko zebrało się ponad pięćdziesiąt osób.
Rano oczywiście nie wyspaliśmy się, bo trzeba było rozwiesić lampiony. Niby nie jakoś bardzo dużo tych lampionów, ale chwilę zeszło. Prawie w ostatniej chwili okazało się też, że nie mamy stolika i zegara startowego, bo nie przejęliśmy po ostatniej imprezie klubowej i musieliśmy robić wielką improwizację. Ale co to dla nas - w niedzielę mieliśmy i na czym stawiać rzeczy i czym mierzyć czas.
Jako główną atrakcję na czekanie na wyniki tym razem wymyśliłam chodzenie po linie i muszę przyznać, że lina bardzo się sprawdziła - jako siedzisko dla dzieci:-) Ale prawda jest taka, że chodzenie po linie jest strasznie trudne. Bez podtrzymywania udało mi się zrobić tylko pół kroku. Lina wciąż jest u nas i może jeszcze poćwiczę. A potem zgłoszę się do cyrku:-)
A same zawody? Jak to zawody z punktu widzenia organizatora - najpierw wszyscy chcą naraz wyjść, potem nuda, bo nikogo nie ma, a potem nie wiadomo w co ręce włożyć. A jak człowiek już zupełnie pada na pysk, to idzie w las zbierać lampiony:-) I mówi sobie: nigdy więcej!!! A na drugi dzień budzi się i kombinuje co wymyślić na kolejne zawody:-)
Bo InO jest po prostu fajne!
Jak ktoś ma ochotę fotki obejrzeć to są tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz