Kolejny trening ZPK, tym razem w ramach treningu przed Orientiadą. Bez Orientiady też bym wzięła udział, ale tak lepiej brzmi, no nie? Ponieważ Tomek powiedział, że teren będzie przebieżny, a poza tym da się dużo ścieżkami, więc ubrałam nie do końca długie gacie, bo ciepło. I co się okazało? Na mapie nie było ani jednej ścieżki, bo Barbara przygotowała warstwicówkę. Aż mnie zmroziło kiedy to odkryłam ciut przed startem. Owszem, parę razy w życiu chodziłam na takiej mapie, ale nigdy sama - zawsze z kimś. Od razu przed oczami stanęła mi wizja mnie zagubionej w ciemnym lesie, błąkającej się kilka dni bez jedzenia i picia i co najgorsze bez telefonu, bo został w domu. Na szczęście miałam kompas, więc była nadzieja, że idąc wciąż w jednym kierunku dojdę do jakiejś cywilizacji. Wobec takiego pocieszenia wzięłam mapę i ruszyłam. Wybrałam wariant przeciwny do ruchu wskazówek zegara, bo jakoś sam mi się narzucił. No i Zuzka pobiegła w tamtą stronę, więc była nadzieja, że nie będę samiutka w lesie.
Na pierwszą górkę prowadziły... schody. Skorzystałam, bo to dość ciekawa opcja, jak na las. 401 znalazłam bez problemu i grzbietem pobiegłam na 402. Przy punkcie spotkałam Zuzę nadchodzącą z przeciwnej strony. Albo się pogubiła, albo jakiś inny wariant. Tym niemniej spotkanie żywego człowieka podniosło mnie na duchu. Dalej nie pozostawało mi nic innego jak lecieć na azymut. O dziwo, udawało mi się wychodzić niemal idealnie na punkty, tyle tylko, że słabo było z bieganiem, bo jednak starałam się mniej więcej liczyć kroki, żeby wiedzieć kiedy zacząć się rozglądać. Poza tym pierwsza próba biegania po nierównym i zakrzaczonym podłożu zakończyła się wbiciem jakiegoś patyka w udo i pięciocentymetrową krwawiącą szramą. Sięgnęłam więc do zbioru mądrości ludowych i powiedziałam sobie: spiesz się powoli. I tak powolutku - trochę idąc, trochę podbiegając, licząc parokroki i patrząc nieustannie na kompas zaliczyłam PK 102, 103, 400, 105, 104, 99, 100, 97, 95, 86, 84 i 83. Zaliczyłam bezbłędnie i bezproblemowo. No dobra, na 86 znowu spotkałam Zuzę nadchodzącą z przeciwległej strony i ponieważ ona pierwsza zauważyła słupek, wykorzystałam to i podbiłam się "na pasożyta". Za to od 104 do 97 naprowadzałam na punkty Armina z jego towarzyszką i miałam dziką satysfakcję, że wiem gdzie iść. Oni za to odwdzięczyli mi się opowieścią co widać na mapie, bo ja ślepota zupełnie nie mogłam dojrzeć na czym stoi PK 100.
Na 88 dobra passa mi zdechła. Idąc od 83 jakoś się rozkojarzyłam i w pewnym momencie nie wiedziałam - przeszłam sto, czy dwieście metrów? Postanowiłam przeszukać teren biorąc pod uwagę obie opcje, ale dołu ze słupkiem nie znalazłam. Fakt, że robiłam to nieco chaotycznie i bezplanowo. Pomiotawszy się trochę po lesie postanowiłam podejść do pobliskiej posesji i namierzyć się z rogu ogrodzenia. Poskutkowało. Przechodząc koło domostw w drodze na 77 zostałam postraszona lochą z młodymi, które według trzech panów regularnie pojawiają się koło 21-szej. Na szczęście do 21-szej miałam jeszcze chwilę czasu, więc poleciałam dalej. Kolejne problemy dopadły mnie przy PK 75. Najpierw dosłownie wlazłam na ogrodzenie, które było druciane, bardzo ażurowe i w ogóle niewidoczne. Tak - to samo ogrodzenie, które sprawiło mi kłopot na Wakacyjnym Sercu z Lampionem. No i niby dopiero co byłam w tej okolicy, a słupka za nic nie mogłam znaleźć. Znowu musiałam podejść do ogrodzenia i namierzać się od niego. Na 72 dopadł mnie już lekki zmierzch i nie bardzo widziałam na mapie czego szukam. Ustawiłam azymut, liczyłam parokroki i miałam nadzieje, że po prostu wlezę na słupek. A jednak nie. Co prawda odległości to całą drogę mi wychodziły większe niż wynikało z mapy, postanowiłam więc przeczesać trochę większy teren. Ale czesz po ciemaku i bez okularów. W końcu poddałam się i zaczęłam strategiczny odwrót. Wtedy w krzakach coś zaszurało i sadząc po dochodzących odgłosach, nie były to dziki. No, chyba, że Tomek z Barbarą nagle zdziczeli. Podpięłam się do nich i razem znaleźliśmy punkt. A potem już tylko bieg do mety.
Byłam pewna, że z moim dość wolnym tempem będę gdzieś w ogonie wyników, a tu okazało się, że sporo osób spędziło w lesie więcej czasu, a ci, którzy mniej, po prostu nie wzięli wszystkich punktów. Tym sposobem jestem dziś dumna i blada i pełna podziwu dla samej siebie, że poradziłam sobie bez pełnej mapy i poszło mi to dość sprawnie.
Brawo!
OdpowiedzUsuńZdziczała B.