O ile bieganie na ZPK-ach zrobiło się nudne, to bieganie na BPK-ach dawało nadzieję na jakiś dreszczyk emocji. Bo jeśli dostajesz mapę z 25 PK, lecisz na zaznaczone miejsce, a tam BPK, zero lampionu, czy choćby śladu po nim i tak 25 razy, to jest coś! Jak ktoś ma smartfona i odpowiednią aplikację, to w miejscu domniemanego lampionu coś tam piknie w telefonie, ale wrażenia są bezcenne. Takie właśnie atrakcje zaserwowała nam wczoraj Chrumkająca Ciemność. Jako osoba starej daty miałam początkowo opory przed lataniem z pikającym smartfonem, no bo co będzie jak nie zapika? Ale w sumie co ma być? Polecę dalej, bo chociaż można to jakoś ręcznie przepchnąć, to mój hart ducha w tym momencie już się kończy.
No to było tak: najpierw Tomek odprawiał jakieś czary nad moim telefonem, potem pojechaliśmy do Parku Skaryszewskiego, gdzie miała się odbyć impreza, pobrałam mapę, coś mi tam pomajstrowali przy telefonie i kazali lecieć. Do miejsca startu skradałam się powoli z przerażeniem oczekując pipnięcia, ale jak pipnęło....pooooszła. Taki odruch już mam - start = bieg. Przy pierwszym punkcie znowu piiip, przy drugim też, czyli dobra nasza - działa!
Sam bieg w sumie jak każdy inny - najpierw lecę czujnie, potem ile sił w nogach, w połowie siły się kończą, marsz, marszobieg i na koniec ostatni zryw do biegu. Zdechłam przy PK 15 i długo nie mogłam się ogarnąć. Jak są lampiony (zwłaszcza z perforatorem), to zawsze chwila schodzi z podbiciem i można złapać drugi oddech, a przy pipaniu leci się cięgiem.
Z obiecanych na mapie 5,3 km udało mi się zrobić ciut ponad siedem. Zupełnie nie wiem jakim cudem, bo starałam się lecieć na azymut, a u mnie azymut to po prostej - nie ma, że teren nieprzebieżny, czy coś. Nawet jeziora nie są dla mnie żadną przeszkodą. Zresztą zobaczcie sami mój przebieg.
Dobre, nie? :-))))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz