Rok temu na Orientiadzie zaliczyłem moją pierwszą pięćdziesiątkę.
Zaliczyłem i niestety okupiłem to totalną kontuzją podeszw. Po prostu zeszła mi
skóra z połowy podeszw i każdy krok okupiony był cierpieniem. Jako twardziel,
oczywiście na środkach przeciwbólowych, wystartowałem dwa dni później w BnO na
Forcie Bema – ale wiadomo, na takim wspomaganiu to człowiek się miota, a nie
biega z głową ;-)
Orientiada 2017 |
Tym razem miałem wygrać. No może być drugi (wiadomo, Ani S.
nie dogonię, co najwyżej mogę nawigacyjnie ją pokonać). Niestety, „po terminie”
zaczęły się zapisywać same gwiazdy, z którymi jak wiadomo nie mam szans. Rzutem
na taśmę zapisała się Barbara (dziwnie niechętna była imprezie do której sama
logo wymyśliła) – więc wiadomo było, że lecimy razem (bez Barbary planowałem
się zarżnąć i lecieć na 150% mocy, więc przy prostej nawigacji zbliżyć się
znacząco do 7 godzin).
Tradycyjnie startuję z Barbarą - do tej pory tylko 2 pięćdziesiątki pokonałem samotnie |
Problem pojawił się dzień przed startem. Pojechałem zbierać lampiony z
czwartkowego treningu na ZPK-ach i kilkadziesiąt metrów przed furtką rower za
199zł odmówił mi posłuszeństwa (no dobra chciałem przekroczyć 30 km/h i
stanąłem na pedały), łańcuch przeskoczył i jak długi wyrżnąłem na nowiutki asfalt
sprawdzając jego odporność na uderzenia. Dobrze, że miałem kask (i tak mam guza
na skroni), bo asfalt okazał się wytrzymały ponad miarę. Obtarte kolano i
łokieć, poobijane łydki i jakaś przeciążona (lub obita) prawa strona torsu -
ból ramienia i obojczyka. Do tego boląca głowa. Słowem – poważnie uszkodzona
wiara w dobre jutro. W piątek wieczorem już nie mogłem znaleźć wygodnej pozycji
- wszystko mnie bolało. Na wszelki wypadek obrabowałem małżonkę ze środków
przeciwbólowych, bo wiadomo – zapłacone, więc nie można odpuścić.
W sobotę rano ledwo zwlokłem się z łóżka. Oczywiście robiąc dobrą minę do złej gry (widomo Moja Druga Połowa pewno by mnie nie puściła na zawody) i ruszyliśmy do Mrozów. Udało się sprawnie dojechać i zapisać (Barbary jeszcze nie było). W bazie od razu łyknąłem jakiś apap, bo w moim stanie biegać się nie dawało (zrobiłem próbę i nie szło – przy każdym kroku bolał tors i głowa ).
Patrzę sobie, a tu w bazie pojawia się Hubert z PKŻ! Oni wcale nie byli zapisani! Także Andrzej Krochmal na TP 50. I Robert Kamela! Normalnie galeria sław – znaczy mój wynik będzie kiepski w porównaniu ze zwycięzcą. „ Na szczęście” nie widzę Mateusza Komorowskiego – on mógłby wyśrubować wynik niebotycznie!
Odprawa |
Na ostatnią chwilę dociera Barbara.
Tabletka zaczyna działać i ręka i głowa zaczynają powoli funkcjonować bez
objawów ubocznych. Odprawa i dostajemy mapy.
Analiza mapy |
Zero rozjaśnień, a w opisach
przeważają „bajorka”. Jak nic trasa zapowiada się „bajorancko”;-)Odliczanie i lecimy.
Dynamiczny start! |
Większość wybiera
nasz wariant, czyli jak przykazał budowniczy, od PK 1. Wiadomo, że nasz wariant
jest lepszy;-) I decyzją Barbary lecimy „ na około” pewnym asfaltem. Przy
dobiegu do pierwszego PK jakoś zmienia się całkiem moja orientacja – i próbuję
zmusić Barbarę do podążania w przeciwną stronę niż powinniśmy. Na szczęście jej
wrodzony upór i dar przekonywania załatwia sprawę pozytywnie.
Czołówka biegająca niknie gdzieś za horyzontem, a za nami majaczą marszerzy.
Nasz „świński trucht” - tak ciut powyżej
7 min/km nie pozwala zbliżyć się do czołówki (odskakuje coraz bardziej), ani
urwać się tym co tylko chodzą i czasem podbiegają (utrzymują w miarę stałą
odległość). Punkty okazują się ustawione tak, że jedyne sensowne dojście, to
odbicie od drogi (głównej) 500-1000 m w bok i powrót z powrotem na drogę
główną, by dojść do następnego PK. Dzięki temu co chwila mijamy się z czołówką
i z tymi co za nami. W efekcie wydeptane ścieżki do PK (bo nie ma innej
alternatywy dojścia), widać dokładnie gdzie jest dojście po zawodnikach
wypadających z bocznych dróg. Słowem - zero zabawy dla nawigatora. Gdzieś koło drugiego PK spotykamy biegnącego
z naprzeciwka Przemka (pruje jak rakieta), a potem Arka z trasy Mix z części
biegowej. Dzięki sprytnemu manewrowi udaje nam się także wyprzedzić Huberta z
PKŻ – oni mają tendencję szybkiego podbiegania krótkiego odcinka i przejścia do
marszu – idzie im to coraz wolniej (znaczy więcej marszu niż biegu), a my jak
już zaczynamy biec, to praktycznie biegniemy od PK do PK niezależnie czy to
jest kilometr czy pięć. Nie biegamy tylko po nierównych/trawiastych drogach (bo
tam można skręcić nogę i wysiłek włożony w bieg jest nieproporcjonalny do zysku
czasowego) i pod górę. A że trasa prowadzi asfaltami, czy dobrze bitymi
drogami…
Jakoś nie lubię wczołgiwać się pod przepusty... |
Właściwie co chwilę mijamy się z Wojtkiem Zającem (życzliwie wczołgał się pod
przepust na PK 14 i podbił nam karty) oraz „różową” zawodniczką z Mińska.
Wojtek dobrze nawiguje, choć czasem wybiera warianty minimalnie wolniejsze i
wyraźnie nie chce mu się zbyt szybko biec. Różowa zaś nagminnie „przestrzela
punkty”, albo nie skręca we właściwe drogi i nadrabia sporo kilometrów.
Niestety, biega znacznie szybciej niż my i nie możemy jej zgubić.
I gdzie jest lampion? Tak wyglądało czesanie na PK 4 |
Źle rozstawiony PK 4, ponad 15 minut czesania powoduje, że cała stawka się
komasuje – powinniśmy być tam pierwsi na PK, bo wyszliśmy „idealnie” i na
skróty oryginalnym wariantem, ale dobijają do nas ci, co byli wcześniej i nie
mogli trafić na PK i ci co za nami, bo szukaliśmy bezskutecznie lampionu na
zachodnim brzegu zbiornika. Śmiem zaryzykować twierdzenie, że przez to Barbara
przegrała 2 miejsce w klasyfikacji K50 (no cóż „Różowa”, która dobiła do nas przy
PK 4 wyraźnie miała problemy nawigacyjne, biegała bardzo chaotycznie miedzy PK,
same lampiony przebiegała i sporo PK znalazła tylko dzięki nam, obserwując
gdzie zbaczamy w krzaki, a na koniec wiadomo wypaliła sprintem i tyle ją
widzieliśmy;-)
PK 8 |
Przy PK 8 zmoczyliśmy nogi - jedyny raz w czasie całej trasy!
Pysio mi się cieszy na widok namiotu żywieniowego! |
Przy PK 9 (znowu mapa nie zgadzała się z rzeczywistością) prawie
„przebiegliśmy” namiot żywieniowy. Zresztą wszystko już nam wyjedli i tyle, że
przywitaliśmy się za znajomą harcerską obsługą punktu. Tam także dopadła nas
rowerowa ekipa 5-ciu Paprochów (trasa TR 50 miała te same punkty, tyle że
wystartowali 1,5 h po nas).
Na drugiej części trasy zacząłem wymiękać. Musiałem zażyć ketonal, bo wracały bóle „wszystkiego” . Zresztą Barbara zachęcona moim przykładem łykała swoje tabletki przeciwbólowe.
Przy PK 10 zdziwiła nas „Różowa” biegnąc w stronę przeciwną niż nakazywała logika. Pierwsza (i jedyna) wpadka nawigacyjna przy ambonie na PK 16 – szukaliśmy drogi prowadzącej na północ zaznaczonej na mapie na zachód od ambony. Nie znaleźliśmy i wróciliśmy się kilkaset metrów z powrotem. Analizując ślad okazało się, że… PK był źle postawiony. Nie mierzyliśmy dokładnie odległości od drogi głównej do ambony tylko od ambony do potencjalnej drogi leśnej (ambona była prawie o 200 m za wcześnie).
Przy PK 13 źle zaznaczony PK (niezgodnie z opisem) w efekcie dobre 200m na północ od miejsca wskazanego na mapie, a czesanie „wielkiej dziury z wodą i śmieciami” nie należy do najprzyjemniejszych.
Na drugiej części trasy zacząłem wymiękać. Musiałem zażyć ketonal, bo wracały bóle „wszystkiego” . Zresztą Barbara zachęcona moim przykładem łykała swoje tabletki przeciwbólowe.
Przy PK 10 zdziwiła nas „Różowa” biegnąc w stronę przeciwną niż nakazywała logika. Pierwsza (i jedyna) wpadka nawigacyjna przy ambonie na PK 16 – szukaliśmy drogi prowadzącej na północ zaznaczonej na mapie na zachód od ambony. Nie znaleźliśmy i wróciliśmy się kilkaset metrów z powrotem. Analizując ślad okazało się, że… PK był źle postawiony. Nie mierzyliśmy dokładnie odległości od drogi głównej do ambony tylko od ambony do potencjalnej drogi leśnej (ambona była prawie o 200 m za wcześnie).
Przy PK 13 źle zaznaczony PK (niezgodnie z opisem) w efekcie dobre 200m na północ od miejsca wskazanego na mapie, a czesanie „wielkiej dziury z wodą i śmieciami” nie należy do najprzyjemniejszych.
Malowniczy i drapiący PK 18 |
Po
ostatnim PK 18 zryw by dobiec do mety przed „Różową”. Próba skrótu przez stację
i szaleńczy bieg pod górę do mety (finisz rzędu 4,5 min/km). Niestety, nie
udało się wyprzedzić rywalki.
Na mecie dwa zestawy zimnej Coli (no dobra, jedna to była
Pepsi) – to jest to, co cieszy najbardziej. Organizatorzy pamiętajcie – butelka
zimnej coli dla uczestnika na mecie! A także tradycyjne zdjęcie ze startu i
drewniany medal.
Zimna Cola - to ratuje życie po upalnej 50-tce! |
Takie zdjęcie każdy uczestnik dostaje na mecie, razem z medalem! |
Barbara nie doczekała medalacji (zresztą podobnie jak Darek za TR 50), więc w
zastępstwie odbieraliśmy nagrody.
Ten ekologiczny puchar niestety nie dla mnie - tylko dla Barbary. A właściwie czemu nie było pucharów dla kategorii MW??? |
Swojej klasyfikacji w PMnO wprawdzie nie poprawię, ale
rocznicę jak nic uczcić było trzeba!
Dla dociekliwych nasz przebieg w postaci obrazka:
i link do 3DRerun:
http://3drerun.worldofo.com/2d/index.php?idmult%5B%5D=-441062&idmult%5B%5D=-441072
Dla dociekliwych nasz przebieg w postaci obrazka:
i link do 3DRerun:
http://3drerun.worldofo.com/2d/index.php?idmult%5B%5D=-441062&idmult%5B%5D=-441072
Można by odnieść wrażenie, że "Różowa" bezczelnie czaiła się za Waszymi plecami, żeby wyprzedzić Was na ostatnim punkcie i pomknąć do bazy po paru godzinach "wożenia się" na cudzej nawigacji. Tymczasem tak nie było więc fraza "sporo PK znalazła tylko dzięki nam, obserwując gdzie zbaczamy w krzaki" chyba nie jest tu na miejscu. Na wielu punkach byłam PRZED Waszym tandemem. A moja nawigacja? Cóż, wciąż się uczę...
OdpowiedzUsuńBiegasz znacznie szybciej i tu nie mamy żadnych szans Ciebie dogonić;-). Z takim tempem powinnaś wygrać K50 bo spokojnie byś o pół godziny wcześniej na metę byś przybyła, zaś bez naszych częstych "spotkań" na trasie pewnie z pół godziny później. Jak najbardziej na kilku punktach byłaś sporo przed nami, na kilku niezależnie zupełnie, na kilku wyprzedziłaś na ostatnich metrach, a na kilku wręcz tak szybko przed nami, że nawet ich (tych punktów) nie zauważyłaś przebiegając obok;-)
UsuńPanie Tomaszu,Różowa ma imie,podobnie jak Przemek W. czy inni i nie spotykamy się pierwszy raz,owszem różowa popełnia błędy,startuje rzadko i jak większość"amatorów"wywodzimy się z biegów ulicznych. Cieszy nasz bardziej udział w zawodach,atmosfera,miłe towarzystwo,piwko(różowa nie pije piwa),dobre jedzenie i tym się bawimy.Jak wspomniałem w komentarzu do wpisu Pana żony nie wszyscy jesteśmy cyborgami nawigacyjnymi,są biegacze,początkujący i słabi nawigacyjnie,którzy właśnie wolą zawody nudne,zaczynając od Ełckiej,porzez RDS,Jatki,Orientiadę i podobne zawody,to myślę że nudzicie się często,jest wtedy czas na częstochowskie rymy. A różowa,ja i wielu innych nie nudzimy się,jest super a bardzo trudnych imprez unikamy ale szanujemy oczywiście zwolenninków trudnych imprez i tego żczę,panu,pańskiej żoniei pani Prezes abyście mniej się nudzili na łatwych imprezach. Można pobiegać,zrzucić boczki,fałdki i biegać szybciej albo wziąć sobie książkę na droge,pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPrzepraszam bardzo ale mam kiepską pamięć do imion i twrazy, a tekst powstał zanim w wynikach dopatrzyłem się tych danych. Kolor - szczególnie charakterystyczny zaś łatwo wpada w oko i łatwo zapamiętać. A jak człowiek się przebierze po mecie to już dopasowanie twarzy do koloru nie zawsze się udaje;-)
UsuńA różowy kolor lubię (nawet mam plecaczek w takim kolorze)!
Oj nie należy tych relacji traktować "śmiertelnie poważnie". Owszem można napisać " 10 minut na N z tempem 6:45 km/min, skręt w prawo, przeskok przez zwalone drzewo, wciągniecie 100ml żelu energetycznego marki X..." - ale to opisują ślady z GPS-u. W zabawach na orientację nigdy nie wiadomo co czeka nas za zakrętem: bagno? rów z wodą, a może rodzinka dzików? I nigdy nie wiadomo skąd wybiegnie rywal (i gdzie pobiegnie dalej). Fajne jest to, że przy PK spotykają się nagle Ci co maszerują i Ci co biegają w tempie olimpijskim i powinni być już 5 punktów dalej. Oczywiście jest rywalizacja. A potem pamięta się z imprezy bagno w którym się utopiliśmy, źle rozstawiony PK którego się długo szukało, czy konkurenta, który twierdzi, że PK jest w lewo i nie daje siebie przekonać, że jest w prawo;-)
Zdaję sobie sprawę, że moje relacje są pisane z punktu widzenia osoby, która zaczynała od MnO (czyli precyzja w namierzaniu i czytaniu mapy), a nie biegania (i to bieganie idzie mi jak idzie) - zwracam więc uwagę na dobre ustawienie PK przez organizatora i wyboru "najlepszego" wariantu przez uczestnika. I oczywiście dobre podejmowanie właściwych decyzji przy silnym zmęczeniu. Staram się zawsze opisywać wrażenia z imprezy "na gorąco" - a wiadomo wtedy emocje są najsilniejsze. Oczywiście "przekaz literacki" to rzecz w pełni subiektywna i często koloryzowana;-)
I to że "było za dużo asfaltu" czy inne takie "nudy" nie zrażają mnie przed kolejną odsłoną, na którą chętnie przyjdę jak tylko zdrowie i czas pozwolą. Bo niby na każdej imprezie są takie same lampiony, taka sama karta startowa, ale za każdym razem jest coś innego i to jest fajne!
Wracając jeszcze na chwilę do wątku "Różowej". Na trzynastu punktach byłam jednoznacznie przed Wami (1,2,14, 15, 8, 9, 10, 16, 11, 12, 13, 17, 18). Przestrzeliłam dwa (3 i 7) mając Was za plecami. O pierwszym błędzie poinformował mnie kolega biegnący za mną, o drugim zorientowałam się sama. Pech chciał, że akurat w tym momencie, kiedy się odwróciłam, żeby wrócić Wasz duet właśnie go podbijał. Z punktem numer 4 historia jest wiadoma (kilkanaście minut poszukiwania i w efekcie punkt znaleziony na innym bajorku). Na 6 dotarłam przed Wami ale miałam problem ze zlokalizowaniem owego świerka co to "50 od krzyża" w efekcie znowu się spotkaliśmy. No i 5, tam byliście przede mną. Punkt umieszczony został w taki sposób, że już z daleka można było dostrzec jego lokalizację orientując się po natężeniu ruchu.
OdpowiedzUsuń