piątek, 1 września 2017

49. OrtInO

W ogóle nie pamiętam żebym się zapisywała na OrtInO, a już żeby na TZ, to tym bardziej. I w ogóle nie pamiętałam, że to już w ten czwartek, więc z lekka się zdegustowałam, kiedy moje plany uwalenia się na łóżku z książka zostały brutalnie zniweczone hasłem - szykuj się na OrtInO!
Jakoś się zebrałam w sobie.
Najpierw oczywiście nie mogliśmy znaleźć startu, ale napotkani uczestnicy wykierowali nas w przybliżonym kierunku. Okazało się, że zaparkowaliśmy w pieron daleko.
Mapa teoretycznie nie była zbyt trudna i gdybym na jej rozpracowanie miała z tydzień, to spokojnie bym sobie poradziła. Tymczasem Tomek rzucił na nią raz okiem i zaordynował wymarsz. Ja w tym czasie zdążyłam tylko przeczytać opis. Odginanie w wyobraźni pasków mapy jest dla mnie zdolnością kompletnie paranormalną i choć kombinowałam jak koń pod górę, to Tomek ciągle mnie poprawiał, o ile w ogóle miał co poprawiać. Żeby mieć jakikolwiek wkład w etap, zostałam operatorem karty startowej, czyli pilnowałam jej i spisywałam kody. W efekcie w ogóle nie miałam kiedy spojrzeć na mapę, bo zanim wyjęłam, spisałam i schowałam kartę, to Tomek już ruszał spod punktu. No luuudzie! Tak się nie da!
W połowie trasy byłam już dobrze zmęczona, a przecież miałam oszczędzać siły na Abentojrę. Nawet proponowałam, żebyśmy sobie z połowę punktów odpuścili, ale nie z Tomkiem takie numery. Przeciągnął mnie po całym Wierzbnie, ale w zamian zażądałam dostępu do mapy i nawet dawał mi ułamki sekundy na jej obejrzenie. Tak, że chwilami nawet wiedziałam gdzie jestem:-)
Polegliśmy na zadaniach. Tomkowi poprzestawiał się wschód z zachodem, a ja w swej ufności nie kontrolowałam jego poczynań. a przecież powinnam pamiętać, że to jego typowy błąd. W azymut w ogóle nie wnikałam, ale mogłam przypilnować żeby przynajmniej nie odwracał kalki na drugą stronę...
Powrót do domu o mały włos, a nie doszedł by do skutku, bo nie mogliśmy znaleźć samochodu. Malutki jest, niepozorny i jak mówiłam został w pieron daleko. Błąkaliśmy się we czwórkę po osiedlu (bo odwoziliśmy Darka i Mariusza) wypatrując Malusia, a Tomek usiłował sobie przypomnieć gdzie zaparkował. Jednym słowem - drugi etap marszu na (dez)orentację:-))

1 komentarz:

  1. Pomyłka kierunków to także mój typowy błąd - mój azymut policzyłem zamieniając północ z południem, więc jest o 180° za duży. A tak było blisko! No, ale J. mnie nie pilnowała tym razem :-(
    Leśny D.

    OdpowiedzUsuń