czwartek, 27 lipca 2017

Połówkowy ZetPeK

W pierwotnej wersji treningów na ZPK-ach miało być 44. Takie Klubowe 44 (dla niezorientowanych KInO Stowarzysze to koło nr 44 przy OM PTTK). Bo sztuką wydawało się 44 razy pobiegać po właściwie niezbyt wielkim terenie osłupkowanym przez stałe trasy na orientację.
Pierwsze spotkania były z założenia nocne – słupki nie świecą się z daleka, nie wystają ponad dołki – trzeba dokładnie było znaleźć miejsce wskazane na mapie, a nie wyglądać pomarańczowo białego elementu z daleka. Do tego sławetne dziki płoszące uczestników, śnieg i mróz. Teraz mamy pełnię lata, upał i pomimo startu po 19-stej biegamy za dnia.
ZPK44#22 zgromadził na starcie 10 osób. Miało być 12, ale jedna zaspała, a drugą wchłonęły macki korporacji. Z „nowych” pojawił się Tomek G. oraz po raz pierwszy udało się dotrzeć Zuzannie.
Ostatnio straty są bardzo „rozgadane”. Wszyscy stoją z mapami i zamiast ruszać do lasu gadają i plotkują. A potem wracają o zmroku – czyżby tęsknota za bieganiem nocnym?
Pierwszy w las poszedł chyba Krzysztof, potem pobiegł Andrzej, a najdłużej na starcie plotkował Tomek. Większość wybrała wariant północny, nie zdając sobie sprawy, że ścieżka na mapie nie istnieje i trzeba przedzierać się przez krzaki, ciernie i zwały gałęzi, a potem w drodze na następny punkt pokonać całkiem szeroki kanałek. I sprawę utrudniała mapa niepełna z wyciętymi paskami ukrywającymi newralgiczne miejsca, takie jak przeprawy. My jak zwykle ruszyliśmy ostatni. Wkrótce łyknęliśmy Zuzię, która skręciła za wcześnie w ślepą uliczkę. Może skręciła nie w tą drogę co trzeba, ale wyglądała świetnie – muszę sobie kupić kiedyś takie buty jak jej i schudnąć, by wyglądać jak rasowy biegacz!
Przedzierając się przez krzaki w kierunku PK 401 (nawigowała Barbara, bo ja stawiałem punkty, więc znałem „lepsze dojścia” i robiłem tylko za balast biegowy)  zobaczyliśmy niezapomniany obrazek, jak to „dupoślizgiem” po brzozie przerzuconej nad kanałkiem prześlizguje się Ula - niczym na jakiś rajdzie przygodowym;-) Także Bosy szykował się do sforsowania tu kanałku. Po podbiciu punktu Barbara poprowadziła jednak wzdłuż kanałku (słusznie) wnioskując z przebiegu dróg „wyciętych” z mapy, że na jakiś mostek przed kolejnym PK 125 natrafimy.  I to była słuszna decyzja – komfortowo przeszliśmy po niewielkiej kładce, a chwilę dalej był już całkiem porządny mostek. Dobiegając do słupka 125 widzieliśmy grupkę czeszącą las stanowczo za wcześnie. Słupek ma być przy ścieżce, a nie „nie wiadomo gdzie”, więc minęliśmy ich i dopadliśmy pierwsi perforatora. Gdy biegliśmy do PK 115 usłyszeliśmy zbliżające się do nas Sapanie. Takie przez wielkie „S” , mniej więcej odgłos jak rozpędzona lokomotywa. Na szczęście był to tylko Bosy, który trenował sprint. Chcieliśmy z nim pokonwersować (bo my biegamy takim tempem „na 50 km”, aby spokojnie rozmawiać w czasie biegu), ale coś Bosemu nie szło formułowanie zrozumiałych zdań. Wkrótce pobiegł przodem. Oczywiście do słupka ostatni kawałek skróciliśmy na azymut przez doskonale przebieżny las i po chwili znowu z tyłu słyszeliśmy doganiające nas sapanie. Sytuacja z sapaniem powtarzała się co punkt – podbijaliśmy pierwsi, ruszaliśmy, a po krótszym lub dłuższym czasie doganiał na Bartek. Tak do PK 400. Tu spotkaliśmy Krzysztofa podbiegającego w przeciwnym kierunku, a Bartek zaplątał się gdzieś poważniej w krzakach szukając lampionu. Utraciliśmy z konkurencją na dłużej kontakt wzrokowy i dźwiękowy, na chwilę spotykając się przy dołku z lampionem 402, ale PK 403 podbijając w samotności. Drogę na przedostatni PK 39 przebiegliśmy i musieliśmy się cofnąć – tu znowu usłyszeliśmy Bartka, który niezrażony pobiegł dalej (chyba także myślał, że to za wcześnie albo szukał zupełnie innego PK). Widomo, że przy naszym tempie spokojnie mamy siły na finisz, więc z ostatniego PK 39 spieszyliśmy się na metę, by nie przekroczyć 60 minut i Bosy nie miał szans nas dogonić.
Na mecie już ktoś był, dobiegł niedługo po nas Mariusz i Ula, ale my szybko zwinęliśmy się na imprezę imieninowa  naszej klubowej Anny - ja wskoczyłem w Malusia, a Barbara tradycyjnie na rower i ruszyliśmy w drogę do miejsca gdzie rowerzystom serwują wysokoprocentową laktozę;-). Z auta widziałam dobiegającego Bosego – długo mu zeszło na ostatnich PK.
Kolejny ZPK, pewnie za tydzień (trening przed Orientiadą) może już będzie pierwszym tego lata, który dla biegających skończy się „po zmroku”.
A tak biegaliśmy link do tracka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz