Jako przykładna żona, matka i córka i w ogóle osoba znająca swoje miejsce w szeregu, niedzielne przedpołudnie spędziłam w kuchni, przy garach. Tymczasem ten birbant, ten fircyk w zalotach, lekkoduch, gałgan i obibok:
Zaczęło się od biegu. W sobotę. Na
jakieś 6,5 km. XXIII Otwarte Mistrzostwa Władysława IV w Biegu Przełajowym.
Brzmi bardzo poważnie! Jako że „w naszym lesie” , a i nasze dziecko jest
uczniem Władysława IV, więc pobiegliśmy. Po raz drugi. I oczywiście się poprawiliśmy.
Mi wyszło tempo o dobrą min/km lepsze
niż rok temu! Aproksymując ten wynik – za kilka lat pobiję chyba rekord
świata!!!
Tu troszkę reklamy – niedawno
Marcin K. polecał „kompresję” w postaci podkolanówek z taniego supermarketu
sponsorowanego przez literkę „L”. Udało mi się takie zdobyć. Ten bieg to był
właściwie ich pierwszy test. I pomimo wcześniejszej przerwy w bieganiu, a w
piątek dodatkowego wyczynu w postaci przetestowania „gliniankowej pętli”, po
biegu Władysławiaka (jak i po gliniankowej pętli i późniejszym eSKaPePolInO)
żadnych negatywnych odczuć w łydkach (a je zawsze łapało pierwsze!). Słowem
działa!
To było w sobotę. Niedziela stała
pod znakiem imprez urodzinowych. Miały być pierwotnie w sobotę ale się „obsunęły”
– dokładnie na eSKaPeBolInO. Udało się „po znajomości” załatwić wcześniejszy
strat. Tylko ja, bo Moja Druga Połowa wybrała zajęcia bardziej twórcze - znaczy obcowanie z garami (czytaj: sztuka
kulinarna). Wstałem skoro świt i dotarłem do Otrębusów. Najpierw obowiązkowa
dojściówka. Dość zaskakująca. Bo… nie
było żadnego lampionu. Niby nie było napisanych godzin „otwarcia” więc powinny
być! Podchwytliwe było także zdjęcie studzienki… no studzienek była cała masa i
wszystkie takie same….
W każdym razie wpisując ile należy
BPK-ów dobiegłem na start z wypełnioną dojściówką o umówionej 8:30. Opłaciłem
się, dostałem mapy na dwa etapy i poszedłem w las. Oczywiście na TZ, bo po
Matni nic już nie jest straszne!
Pierwszy PK pestka. Dopiero po chwili odkryłem, że w miejscu oznaczonym
„1” pasuje i drugi wycinek…. ten z narysowanym startem. Ech ta próba myślenia
jak TZ i szukanie zawsze najbardziej zawiłego wariantu.
Teraz LOPK-a. Początek prosty, a potem…. Czy granicą kultur, czy ledwo widoczną ścieżką wśród chwastów? Od łąki granica kultur jakby kręciła, a „ścieżka idzie prosto”. Obszedłem kilka razy we wszystkie strony, pomierzyłem tu i tam i wyszło, że jednak granica kultur. Do dwójki próbowałem dopasować wycinek X, ale jakoś nie pasował. Został jednak podejrzanie pasujący abstrakcyjny wycinek H;-). Potem astronomiczne zadanie i na PK 3. Takie ładne granice kultur… ale nic nie mogłem dopasować. Był jakiś pojedynczy lampion w dołku. Sporo wysiłku umysłowego i czasu zajęło dopasowanie do „czegoś podobnego”. Za to czwórka oczywista, aż miło!.
Kropka nr 5 – coś mi się lekko nie zgadzało z odległościami… dopiero w domu doczytałem o skali wycinków „z granicami kultur” – jak nic chyba stowarzysze wbiłem;-( Ale kto by się tam hańbił czytaniem opisów na mapie;-)
6 i 7 – super teren! Dla takich PK, to miło wstać skoro świt! Tylko potem było ciężko wbić się na drogę na następną kropkę, która w terenie niezbyt zgadzała się z mapą. No po prostu jej nie było!
Dalej zaczęły się schody z wycinkami „z granicami kultur”. Prawie pasowały, ale lampionów tam gdzie „być powinny” nie znalazłem. Teraz, na spokojnie widzę jeszcze kilka „oczywistych” podpowiedzi co by jeszcze można było dopasować. W każdym razie na tym etapie już wiedziałem, że zabraknie mi PK do kompletu (a trzeba było sporo tych PK uzbierać!). W ósemce odkryłem, czytając opis mapy, że skala wycinków jest zmienna. To pomogło dopasować wycinek, który wytypowałem już na starcie, ale w terenie mi się nie zgadzał przez tę skalę!
Ostatnie kropki to już tak na granicy limitu czasu podstawowego. Coraz mniej zostawało wycinków- szło coraz łatwiej. Ale niestety bez kompletu. Część tych wycinków była abstrakcyjna – albo czesanie i sprawdzanie wszystkich wariantów, albo szczęście. Jedna sztuka uczestnika w limicie czasu ma kłopot z wyczesaniem wszystkiego. Pewno gdybym startował normalnie i nie miał limitu „odgórnego”, a na tych wycinkach „do czesania” spotkał innych czesaczy, byłoby łatwiej i ewentualnie kosztem kilku ciężkich minut zgarnąłbym wszystko. Na mecie etapu 1 wyciągałem telefon by odmeldować przybycie gdy dotarła obsługa – więc zostawiłem kartę i pobiegłem na E2, bo zbliżało się południe. Zapomniałem wcześniej napisać, iż dostałem „dyspensę” na eSKaPeBolInO pod warunkiem, że wrócę na 13:00 by pomóc w organizacji imprezy rodzinnej. A tu do mety ponad 3 km, do tego jeszcze dojazdu autem do domu około 40 minut. W biegu zerknąłem na mapę - akurat taką „dla ochłody” z lodami w sam raz na ten upalny sprint do mety. Wydawała się prosta, dziwnie podobna do mapy E1. Kilka PK „po drodze”. Więc biegiem do PK 27. Po drodze A także proste więc podbiłem. Biegiem przez B – jakiś lampion był – niezbyt się zgadzało z mapą, ale co tam. Jednego PK z C aż żal było nie zebrać. Dobra już zbliża się 12:30, a ja w lesie. Dalej biegiem. I to był błąd. Coś tam przeoczyłem, wybiegłem z mapy i potem błąkałem się nie mogąc znaleźć mety. Tak to już jest gdy człowiek się spieszy. D… a nie orientalista za mnie! Jakieś zabudowania i psy z warczeniem biegnące w moją stronę. Pewnie przy takim dopingu moje tempo na sobotnim byłoby o kolejną minutę/km lepsze!
Dobra, meta. Jestem spóźniony! Grozi to dekapitalizacją przez Małżonkę po powrocie do domu. Oddaję kartę i lecę do auta. Kolejne kilkaset metrów biegu. Zapomniałem zabrać naklejki, wygrane map i sam nie wiem co jeszcze. Byle szybciej do auta i pędem do domu. Niestety ponad półgodzinne spóźnienie. Jakbym na następnej imprezie pojawił się niekompletny to wiadomo czemu…J
Teraz LOPK-a. Początek prosty, a potem…. Czy granicą kultur, czy ledwo widoczną ścieżką wśród chwastów? Od łąki granica kultur jakby kręciła, a „ścieżka idzie prosto”. Obszedłem kilka razy we wszystkie strony, pomierzyłem tu i tam i wyszło, że jednak granica kultur. Do dwójki próbowałem dopasować wycinek X, ale jakoś nie pasował. Został jednak podejrzanie pasujący abstrakcyjny wycinek H;-). Potem astronomiczne zadanie i na PK 3. Takie ładne granice kultur… ale nic nie mogłem dopasować. Był jakiś pojedynczy lampion w dołku. Sporo wysiłku umysłowego i czasu zajęło dopasowanie do „czegoś podobnego”. Za to czwórka oczywista, aż miło!.
Kropka nr 5 – coś mi się lekko nie zgadzało z odległościami… dopiero w domu doczytałem o skali wycinków „z granicami kultur” – jak nic chyba stowarzysze wbiłem;-( Ale kto by się tam hańbił czytaniem opisów na mapie;-)
6 i 7 – super teren! Dla takich PK, to miło wstać skoro świt! Tylko potem było ciężko wbić się na drogę na następną kropkę, która w terenie niezbyt zgadzała się z mapą. No po prostu jej nie było!
Dalej zaczęły się schody z wycinkami „z granicami kultur”. Prawie pasowały, ale lampionów tam gdzie „być powinny” nie znalazłem. Teraz, na spokojnie widzę jeszcze kilka „oczywistych” podpowiedzi co by jeszcze można było dopasować. W każdym razie na tym etapie już wiedziałem, że zabraknie mi PK do kompletu (a trzeba było sporo tych PK uzbierać!). W ósemce odkryłem, czytając opis mapy, że skala wycinków jest zmienna. To pomogło dopasować wycinek, który wytypowałem już na starcie, ale w terenie mi się nie zgadzał przez tę skalę!
Ostatnie kropki to już tak na granicy limitu czasu podstawowego. Coraz mniej zostawało wycinków- szło coraz łatwiej. Ale niestety bez kompletu. Część tych wycinków była abstrakcyjna – albo czesanie i sprawdzanie wszystkich wariantów, albo szczęście. Jedna sztuka uczestnika w limicie czasu ma kłopot z wyczesaniem wszystkiego. Pewno gdybym startował normalnie i nie miał limitu „odgórnego”, a na tych wycinkach „do czesania” spotkał innych czesaczy, byłoby łatwiej i ewentualnie kosztem kilku ciężkich minut zgarnąłbym wszystko. Na mecie etapu 1 wyciągałem telefon by odmeldować przybycie gdy dotarła obsługa – więc zostawiłem kartę i pobiegłem na E2, bo zbliżało się południe. Zapomniałem wcześniej napisać, iż dostałem „dyspensę” na eSKaPeBolInO pod warunkiem, że wrócę na 13:00 by pomóc w organizacji imprezy rodzinnej. A tu do mety ponad 3 km, do tego jeszcze dojazdu autem do domu około 40 minut. W biegu zerknąłem na mapę - akurat taką „dla ochłody” z lodami w sam raz na ten upalny sprint do mety. Wydawała się prosta, dziwnie podobna do mapy E1. Kilka PK „po drodze”. Więc biegiem do PK 27. Po drodze A także proste więc podbiłem. Biegiem przez B – jakiś lampion był – niezbyt się zgadzało z mapą, ale co tam. Jednego PK z C aż żal było nie zebrać. Dobra już zbliża się 12:30, a ja w lesie. Dalej biegiem. I to był błąd. Coś tam przeoczyłem, wybiegłem z mapy i potem błąkałem się nie mogąc znaleźć mety. Tak to już jest gdy człowiek się spieszy. D… a nie orientalista za mnie! Jakieś zabudowania i psy z warczeniem biegnące w moją stronę. Pewnie przy takim dopingu moje tempo na sobotnim byłoby o kolejną minutę/km lepsze!
Dobra, meta. Jestem spóźniony! Grozi to dekapitalizacją przez Małżonkę po powrocie do domu. Oddaję kartę i lecę do auta. Kolejne kilkaset metrów biegu. Zapomniałem zabrać naklejki, wygrane map i sam nie wiem co jeszcze. Byle szybciej do auta i pędem do domu. Niestety ponad półgodzinne spóźnienie. Jakbym na następnej imprezie pojawił się niekompletny to wiadomo czemu…J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz