Eskapebolino przeszło mi koło nosa, więc na Smoku już musiałam być.
Nie wiem - czy ja się tak wyrobiłam na Matni, czy Smok już podupada, ale etap był jak dla mnie aż za łatwy. A może po prostu mieliśmy za silny zespół? Oprócz mnie i Tomka była z nami Pani Prezes (łubu dubu...) i to mogło znacząco wpłynąć.
Cztery wycinki dopasowaliśmy raz, dwa, a w obrębie wycinków mieliśmy już pełniutką mapę. Czyli takie TP. Jedyną trudnością były matematyczne obliczenia, żeby zebrać te przykazane 77 PP i ani jednego więcej, ani mniej. Mnie matematyka nie kręci, więc udawałam, że nic nie wiem o magicznej liczbie 77, Tomek liczył, przeliczał, kalkulował, Basia wspomagała go w tej trudnej operacji. Najfajniejsze na etapie były murale - w życiu bym nie powiedziała, że w sumie na małym obszarze jest ich aż tyle! Co prawda okazało się, że niektóre zostały trochę przemalowane i różnią się od tych ze zdjęć, a jednemu udało się nawet zlustrować.
Na metę dotarliśmy przed czasem, co nam nic nie dało, bo i tak musieliśmy czekać do ostatniego zawodnika, żeby przejąć zegar startowy i weryfikat.
Jak się okaże, że takim silnym zespołem złapaliśmy jakiegoś stowarzysza, to chyba umrę ze śmiechu:-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz