poniedziałek, 12 stycznia 2015

Niebieski TZ, czyli czemu nie lubię marchewek. (Relacja T.)


Niech policzę: 7 km „biegu” (a może i więcej bo GPS nie zadziałał), 5,5km etap 1, prawie 10km etap 2 i dodatkowo 1,7km powrotu do cywilizacji. Stanowczo zbyt dużo – ale dokładnie tyle ile trzeba by mieć problemy ze wstaniem rano, zejściem po schodach, zmieszczeniem się w Ślipkolocie (trzeba zginać kolana) oraz wystartowaniem w Grze w Kolory;-) Oczywiście w kategorii TZ i to samodzielnie!
Przed dotarciem na start walka z wiatrem (Druga Połowa chciała mi odlecieć i tylko pewny chwyt i  moja masa pozwoliła temu zapobiec).
Gdy dostałem coś „na kształt mapy” przypomniałem sobie, że w gruncie rzeczy nie w każdej postaci lubię marchewkę. Chyba nie tylko ja, bo słyszałem jak ktoś szybko zmienia kategorię na TP;-)
Na jednej marchewce znalazłem górkę (Kopa Cwila)  - prosta sprawa pomyślałem, więc na rozgrzewkę „biegiem” na szczyt.  Okazało się, że coś niezbyt nogi chcą się ruszać po wczorajszym szaleństwie, ale jakoś udało się dotrzeć i zakotwiczyć – bo wiatr stanowczo chciał mnie przenieść w inne rejony. Do nieruchomych nóg dołączył także intelekt – miotałem się po tym szczycie i za nic nie mogłem dojść czy ten kawałek jest zlustrowany czy też nie. Schodziłem z górki, wchodziłem ponownie, mijali mnie TP-owcy, a ja dalej nie wiedziałem jak zacząć. Przy okazji zidentyfikowałem warzywo ze startem/metą i na nim dwa punkty, ale także nie szło go dopasować do rzeczywistości! A wstyd mi było wracać na start (choć pewnie byłoby najłatwiej) i zaczynać wszystko od początku. Wreszcie udało mi się znaleźć punkt W – uff. Potem omijając strat wielkim łukiem znalazłem Mariusza, a przy nim  PK P (coś mi dalej nie pasowało) i cichcem przemknąłem się unikając wzroku organizatorów, czołgając się za murkami śmignąłem  na drugą stronę w kierunku PK R. Ale dalej nic się nie zgadza! Dopasowałem koleją marchewkę i okazało się, że tę ze startem/metą zlustrowano! Perfidia!!! Ale miałem zidentyfikowane największe warzywo z pęczka więc to już coś! Będą twardy – postanowiłem pęczka nie rozwiązywać, nic nie kalkować, nie przykładać, tylko jak wytrawny InOk  spojrzeć i iść gdzie trzeba. Nawigując między płotami (wredny zwyczaj grodzenia wszystkiego co się da przy blokach)  szukałem kolejnych punktów i dopasowywałem kolejne marchewki.  Na pewno nie robiłem tego optymalnie – wręcz chaotycznie miotałem się wśród bloków, spotykając kilku TP-owców (ale dzielnie powstrzymałem się przed spojrzeniem w ich pełną mapę!!!).  Na zegarek nie zerkałem, ale chyba już limit czasu wyczerpałem. Postanowiłem jednak zabrać ile się da PK, nie bacząc na czas – jestem tu dla nauki! Podobał mi się PK H (dla mnie zupełnie nie po drodze), oraz przy okazji namierzony PK T. Udało mi się nazbierać 16 punktów. Zostały jeszcze dwa. Wychodziły mi gdzieś „po drodze” na północny wschód od górki, nawet było tu sporo lampionów, ale zmęczony umysł nie pozwalał dopasować terenu do mapy (ech te małe literki – czas zmienić okulary!).
Zmęczony i z porządnym  marchewkowstrętem  docieram na metę, gdzie czeka lekko zmarznięta Druga Połowa - tu odbieramy  zweryfikowane srebrne odznakę TRInO  nr 1 i 2 z blachami, fanfary, uściski, gratulacje (oczywiście po wykupieniu tej odznaki – a już miałem nadzieję, że pierwsze odznaki to dostaniemy gratis!!;-). Okazuje się, że jeszcze jedna sztuka TZ błąka się na trasie (czyli nie będę ostatni!), te dwa lampiony których nie znalazłem są „prawie w zasięgu wzroku” i dobrze je umiejscawiałem). Jak zwykle zamiast deklarowanych przez organizatora 3km zrobiłem ponad 6km (trzeba by dodać do tych wczorajszych).
Ciekawe co znielubię po następnej, żóltej „grze w kolory” :-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz