Niech policzę: 7 km „biegu” (a może i więcej bo GPS nie zadziałał), 5,5km etap 1, prawie 10km etap 2 i dodatkowo 1,7km powrotu do cywilizacji. Stanowczo zbyt dużo – ale dokładnie tyle ile trzeba by mieć problemy ze wstaniem rano, zejściem po schodach, zmieszczeniem się w Ślipkolocie (trzeba zginać kolana) oraz wystartowaniem w Grze w Kolory;-) Oczywiście w kategorii TZ i to samodzielnie!
Przed
dotarciem na start walka z wiatrem (Druga Połowa chciała mi odlecieć i tylko
pewny chwyt i moja masa pozwoliła temu
zapobiec).
Gdy dostałem
coś „na kształt mapy” przypomniałem sobie, że w gruncie rzeczy nie w każdej
postaci lubię marchewkę. Chyba nie tylko ja, bo słyszałem jak ktoś szybko
zmienia kategorię na TP;-)
Na jednej
marchewce znalazłem górkę (Kopa Cwila) -
prosta sprawa pomyślałem, więc na rozgrzewkę „biegiem” na szczyt. Okazało się, że coś niezbyt nogi chcą się
ruszać po wczorajszym szaleństwie, ale jakoś udało się dotrzeć i zakotwiczyć –
bo wiatr stanowczo chciał mnie przenieść w inne rejony. Do nieruchomych nóg
dołączył także intelekt – miotałem się po tym szczycie i za nic nie mogłem
dojść czy ten kawałek jest zlustrowany czy też nie. Schodziłem z górki,
wchodziłem ponownie, mijali mnie TP-owcy, a ja dalej nie wiedziałem jak zacząć.
Przy okazji zidentyfikowałem warzywo ze startem/metą i na nim dwa punkty, ale
także nie szło go dopasować do rzeczywistości! A wstyd mi było wracać na start
(choć pewnie byłoby najłatwiej) i zaczynać wszystko od początku. Wreszcie udało
mi się znaleźć punkt W – uff. Potem omijając strat wielkim łukiem znalazłem Mariusza,
a przy nim PK P (coś mi dalej nie
pasowało) i cichcem przemknąłem się unikając wzroku organizatorów, czołgając
się za murkami śmignąłem na drugą stronę w kierunku PK R. Ale dalej nic się nie zgadza!
Dopasowałem koleją marchewkę i okazało się, że tę ze startem/metą zlustrowano!
Perfidia!!! Ale miałem zidentyfikowane największe warzywo z pęczka więc to już
coś! Będą twardy – postanowiłem pęczka nie rozwiązywać, nic nie kalkować, nie
przykładać, tylko jak wytrawny InOk
spojrzeć i iść gdzie trzeba. Nawigując między płotami (wredny zwyczaj
grodzenia wszystkiego co się da przy blokach)
szukałem kolejnych punktów i dopasowywałem kolejne marchewki. Na pewno nie robiłem tego optymalnie – wręcz
chaotycznie miotałem się wśród bloków, spotykając kilku TP-owców (ale dzielnie
powstrzymałem się przed spojrzeniem w ich pełną mapę!!!). Na zegarek nie zerkałem, ale chyba już limit
czasu wyczerpałem. Postanowiłem jednak zabrać ile się da PK, nie bacząc na czas
– jestem tu dla nauki! Podobał mi się PK H (dla mnie zupełnie nie po drodze),
oraz przy okazji namierzony PK T. Udało mi się nazbierać 16 punktów. Zostały
jeszcze dwa. Wychodziły mi gdzieś „po drodze” na północny wschód od górki,
nawet było tu sporo lampionów, ale zmęczony umysł nie pozwalał dopasować terenu
do mapy (ech te małe literki – czas zmienić okulary!).
Zmęczony i z
porządnym marchewkowstrętem docieram na metę, gdzie czeka lekko zmarznięta
Druga Połowa - tu odbieramy
zweryfikowane srebrne odznakę TRInO nr 1 i 2 z blachami, fanfary, uściski,
gratulacje (oczywiście po wykupieniu tej odznaki – a już miałem nadzieję, że
pierwsze odznaki to dostaniemy gratis!!;-). Okazuje się, że jeszcze jedna
sztuka TZ błąka się na trasie (czyli nie będę ostatni!), te dwa lampiony
których nie znalazłem są „prawie w zasięgu wzroku” i dobrze je umiejscawiałem).
Jak zwykle zamiast deklarowanych przez organizatora 3km zrobiłem ponad 6km
(trzeba by dodać do tych wczorajszych).
Ciekawe co
znielubię po następnej, żóltej „grze w kolory” :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz