Wszędzie gdzie stawką w zawodach są jedynie „złote kalesony”
zapisujemy się na TZ (żeby ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć), tak też było i tym
razem. Udało nam się też przekonać do tych ćwiczeń Leśnego Dziada, co to dziś
bez Leśnej Baby występował i po swojej trasie TP chciał chyłkiem, boczkiem
umknąć.
To TZ to takie bardziej TU – krótko (tylko 3 km) i na temat
czyli bez obrotów, luster, wycinków itp. Jedyna atrakcja to wybraki w mapie,
czyli białe plamy. I oczywiście większość PK na tym białym. No, ale my po biegu, Leśny po TP – do spółki
znaliśmy już teren jak własną kieszeń.
Postanowiłam iść na luzie, bo w końcu po biegu należał mi się jakiś relaks.
Było mi więc zupełnie obojętne czy bierzemy punkt właściwy, czy stowarzysza,
ale T. nigdy nie odpuszcza – zanim cokolwiek wpisał w kartę, musiał dokładnie i
precyzyjnie zbadać teren.
Szło się nam dobrze i szło nam dobrze. Punkty wpadały
bezproblemowo aż do dziewiątki. Tradycyjnie T. „obwąchał” teren i wrócił po
typowany przez Dziada i mnie lampion. Przy dziesiątce postawiłam na swoim i wpisaliśmy
„mój” punkt. W tej sytuacji sprawa
dziewiątki stanęła przed nami w nowym świetle. Po krótkich dywagacjach decyzja – przebijamy.
T. i Leśny polecieli dokonać zmiany, ja zostałam udając, że pilnie studiuję
mapę aby doprowadzić nas do kolejnego PK.
Jako, że całość coś się nam przedłużyła w czasie, w stronę mety puściliśmy
się już biegiem. I był to znacząco szybszy bieg niż ten mój poprzedni startowy.
J
Na mecie czekała na nas cała ekipa chętna na wspólne
zrobienie TrInO. Po kolejnym kubku czekolady, grochówce (albo i czym innym – na
zupach się nie znam) i herbacie mogliśmy ruszyć. Chcieliśmy mieć TrInO z
komentarzami odautorskimi, ale M. dał się przekonać tylko do pójścia z nami na
jeden punkt. Dobre i to!
Jak na moja potrzebę ruchu w dniu dzisiejszym, to to TrInO
było jakby ciut długie, zwłaszcza, że robione w całości per pedes. Staraliśmy się przejść je w miarę optymalnie,
ale wiadomo – zawsze gdzieś tam trzeba nadłożyć drogi. Na szczęście w miłym towarzystwie czas leciał
szybko i jedynie moje plecy i łydki uprzejmie informowały, że dawno przekroczyłam
limit kilometrów przewidziany nie tylko na dziś, ale na cały tydzień. Tak
mówiąc szczerze do samochodu (który mieliśmy zaparkowany najdalej ze
wszystkich) doszłam już na rzęsach, bo reszta człowieka odmówiła współpracy.
Po podliczeniu biegu, marszu i TrInO wyszło mi, że zrobiłam
około piętnastu kilometrów. Żeby się nie okazało, że dzisiejsza rozgrzewka jest
dłuższa od jutrzejszego startu.J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz