czwartek, 16 kwietnia 2015

28. OrtInO

Zamiast na OrtInO to wolałabym raczej do łóżka, bo biomet wyraźnie niekorzystny, ale słowo się rzekło, trzeba iść. Znowu postanowiłam się wyemancypować i nie iść z T. Bo T. - wiadomo - znowu zapisał się na nieludzką trasę, a ja programowo takie bojkotuję.
Umówiłam się z Leśnymi Dziadami, że mnie przez ulice będą przeprowadzać i ruszyliśmy razem. I co się okazało? Dziad nie lepszy od T., bo też raz zerknie w mapę i już idzie, zanim człowiek się rozejrzy gdzie jest. Dobrze, że Baba (Leśna) normalna i jak przyzwoita kobieta chwilę musi w mapę popatrzyć.
Trasa dramatycznie trudna nie była, w końcu to TU, ale pogłówkować jednak należało, że nie wspomnę o wpatrywaniu się w dość ciemną ortofotomapę.
Pierwszy punkcik (F) zaraz przy starcie, ale wisiał nie na tym drzewku co sobie upatrzyliśmy. Niby się mieścił bez problemu w tych osławionych dwóch milimetrach, ale jednak zniesmaczyło nas to na początek. Do kolejnego punktu poszliśmy mocno naokoło, bo przyjęliśmy założenie, że od drugiej strony jest ogrodzenie. Oczywiście było od pierwszej, ale jakoś kanałami przedarliśmy się gdzie trzeba.
Jedną mapę przeznaczyliśmy na zginanie i przykładanie, co nawet było poręczniejsze od cięcia i udało się przejść na kolejny wycinek. A potem okazało się, że Leśny Dziad zna trochę teren i do mapy patrzyliśmy już głównie dla uszczegóławiania miejsc zwisu lampionów. Nawet proponowałyśmy Dziadowi, że poczekamy w jakieś przytulnej knajpce, a on obleci teren z kartami i spisze co trzeba, ale jakiś taki nieużyty się okazał:-(
Nie udało nam się znaleźć jednej kredki i jednego lampionu. O ile co do kredki byliśmy pewni jej braku, to z lampionem sprawa miała się inaczej. W punkcie B coś tam wisiało w krzakach, ale krzaki były nie na tym rogu budynku, co powinny być. Na mecie autor zarzekał się, że powiesił na właściwych krzakach i ja mu wierzę. Na pewno przyszli jacyś wredni ogrodnicy , wykopali roślinność i przesadzili na drugi róg. Podobno ktoś nawet widział faceta ze szpadlem podejrzanie kręcącego się w tamtych okolicach.
Ustalanie właściwego miejsca pobytu lampionu zajęło nam chwilę czasu i wpędziło nas w lekkie minuty. Do tego jeszcze z zadaniem nie wstrzeliliśmy się idealnie, co i nie dziwne, skoro położenie punktów między którymi mierzyliśmy odległość, ustaliliśmy na oko, metodą demokratycznego głosowania. Tym to sposobem nie udało nam się wygrać, ale przynajmniej miło spędziliśmy czas.
Tymczasem na mecie zaczęło robić się coraz luźniej. I jeszcze luźniej. W końcu D. M. poszedł zbierać lampiony, a T. nie było widać po horyzont. Zaczęłam się coraz bardziej niepokoić, bo oczywiście kluczyki od samochodu były w jego plecaku. Zresztą, nawet gdyby były w moim, to i tak nie trafiłabym stamtąd sama do domu. T. był mi potrzebny. W końcu wrócił uszczęśliwiając nie tylko mnie, ale i organizatorów, którzy w końcu też mogli wrócić do domów.

12 komentarzy:

  1. Oj, nie, wcale Leśny Dziad nie taki sam jak T., pewnie się okaże niedługo w Zielonce, bo wybrał w chwili szaleństwa trasę TU konstrukcji T....
    L. Dziad

    OdpowiedzUsuń
  2. Z szaleństwa trzeba się leczyć proszę Dziada.

    OdpowiedzUsuń
  3. Poproszę więc o jakąś receptę na to szaleństwo...

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzy purchawki zebrane o północy, wąs czarnego kota, łuska z karpia - zmielić, wymieszać z wodą, zażywać 3 razy dziennie!

    OdpowiedzUsuń
  5. O, dobre! Zapisuję przepis :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Właśnie Dziadową trasę skończyłem, Renata się poddała jak ja obejrzała, ale może do jutra jej wytłumaczę, że to całkiem prosta trasa.... jej TP jest trudniejsze!;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. A czy wzdłuż tej trasy da się zebrać składniki na przepisane likarstwo? Przynajmniej spokój zachowam na mecie.
    Leśny D.

    OdpowiedzUsuń
  8. Największe szanse są na łuskę.

    OdpowiedzUsuń
  9. Osuszamy, żeby nikt się nie utopił:-)

    OdpowiedzUsuń
  10. A już myślałam, że chcecie się pozbywać konkurencji :)

    OdpowiedzUsuń
  11. A bo sobie przemyśleliśmy - bez konkurencji to jednak trochę nudno.

    OdpowiedzUsuń