wtorek, 14 kwietnia 2015

Lampionada II

Ledwo przyłożyłam głowę do poduszki po powrocie z Kolbuszowej, a tu już trzeba było wstawać do Mińska, bo Lampionada czeka. Na pierwszą rundę nie pojechałam, bo padłam po "Krokusach",  byłam więc bardzo ciekawa tej nowej imprezy.
Start zlokalizowano w pobliżu najstarszej sosny świata. To znaczy Polski. Swoją drogą niesamowicie jestem ciekawa kto miał tyle czasu, żeby zrobić inwentaryzację wszystkich sosen w kraju i określić ich wiek.
Startować mieliśmy w kategorii TZ, ale poprzednio mapa była prościutka, więc się specjalnie nie stresowałam. Organizator wcisnął nam dwie karty startowe i od razu wiedziałam, że całą uwagę zaprzątnie mi pilnowanie mojej. 
Mapa typowo biegowa, ale dla urozmaicenia połowę punktów trzeba było sobie wyznaczyć samodzielnie, zgodnie z podanymi azymutami i odległościami. Przycupnęliśmy więc przy drodze, pomierzyli, wykreślili i nawet na obydwu mapach wyszły nam niemal te same miejsca.
Przebieżność lasu - marzenie! Przy dobrym wzroku można by listki policzyć na drzewie stojącym kilometr dalej. A przynajmniej tak mi się wydawało porównując las kolbuszowski i ten.
Ruszyliśmy na jedynkę. Po drodze uświadomiliśmy sobie, że musimy przejść niemal przy piętnastce, więc warto ją zgarnąć. Może i nieregulaminowo, ale za to jak praktycznie:-) Oba punkty znaleźliśmy bez problemów, a tuż obok w gratisie stała jeszcze dwójka. Na trójkę daleko - ponad 500 metrów. Na takiej odległości łatwo zejść z azymutu, ale idąc na dwa kompasy mogliśmy się wzajemnie korygować. Udało się i trójka nasza! Teren powoli zaczynał się zmieniać i pod nogami pojawiła się nadprogramowa roślinność, ale gdzie jej tam było to jeżyn z poprzedniej imprezy! Czwórkę autor mapy umieścił w dołkowym zagłębiu - normalnie dołek na dołku. I jak znaleźć ten właściwy? A jednak; w jednym z nich czerwienił się lampion.
Z czwórki na piątkę ruszyliśmy już bardziej drogami, bo ta roślinność... Piątki nigdzie nie było.Sczesaliśmy kilka hektarów, w końcu przyuważyłam, w które miejsce idzie najwięcej osób. Faktycznie, stał tam punkt, ale nam nie pasował do obliczeń. Miałam ochotę go podbić, bo dla mnie przesunięcie tak do pół kilometra, to żadna różnica, T. jednak (dla zasady) gardłował:
- Bepek! Bepek!
Męża należy wspierać i solidaryzować się z nim, więc pożegnałam się z lampionem i wpisałam tego bepeka. Oczywiście następny punkt stał w innym miejscu niż wynikało z naszych pomiarów i chociaż spodziewaliśmy się gdzie jest, zasady nie pozwoliły nam się nawet do niego zbliżyć. To znaczy, mi by pozwoliły, ale wspierałam i solidaryzowałam się.
Punkty od siedem do trzynaście były naniesione przez budowniczego trasy, więc już zgodnie z mapą - to drogą, to przełajem - ruszyliśmy po nie. Przy dwunastce autor nie pomyślał o powieszeniu lampionu, a z opisu na mapie wynikało, że jednak powinien być.Wpisaliśmy więc zadanie, które było do zrobienia oraz kolejnego bepeka. A niech ma!
Czternastka prościutka i już mieliśmy lecieć na metę, ale zorientowaliśmy się, że umknęła nam gdzieś jedenastka. Była nam zupełnie nie po drodze, ale żal zostawić, więc spięliśmy się i potruchtali po nią.
Potem już tylko na metę, bo wiadomo - trzeba bić autora! T. bił i bił, aż żal było patrzeć. Jak już spełnił swoją powinność i przykry obowiązek mieliśmy za sobą, można było z autorem przyjacielsko pogadać. Obiecaliśmy zjawić się na kolejnej, trzeciej rundzie i odbić sobie niepowodzenie w drugiej.
Sosno! Wkrótce znowu przybywamy!

6 komentarzy:

  1. Zaintrygowany drastycznymi pretensjami do autora trasy o błędne azymuty, skorzystawszy ze szpiegowskiego zdjęcia mapy TZ, rozwiązałem trasę po powrocie do domu. No i nie wiem czego się można było tak nieładnie czepiać, bo przecież wszystko się zgadzało! A w ramach swoich dwóch tras biegowych (właściwej + dziecięcej) obiegłem wszystkie punkty azymutowe z TZ i mogę potwierdzić dodatkowo że stały gdzie miały stać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. A sprawdzałeś skalę mapy? i podane odległości? wykreślając trafiało się w inne miejsca niż powinno;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Sprawdzałem na swojej mapie M-40 i tu było ok co do milimetra, ale faktycznie nie miałem pod linijką oryginału TZ ;-) Hm... nawet jeśli mapa się nieco ścisnęła albo rozciągnęła w druku to po długim przejściu z 2 na 3 już chyba było wiadomo jaką wprowadzić korektę, zwłaszcza dla tak wytrawnych uczestników : )

    OdpowiedzUsuń
  5. z pk 2 na pk3 było podane 530m (a powinno być inaczej!). Wykreślając na mapie trafialiśmy... na zupełnie inny dołek, samotny. Idąc w terenie na azymut i mierząc odległość trafiliśmy na dołek z lampionem - niby wszystko się zgadzało (poza mniejszymi ścieżkami ale te już wcześniej się wyraźnie nie zgadzały np. przy PK2 - drobne ścieżki jednak w lesie przymiejskim ewoluują). Jak się okazało właściwy PK był w niecce niecałe 50m na lewo (na południe) i zaliczyliśmy stowarzysza - przy wędrówce na azymut ponad 500m te 50 m mieści się w granicach błędu - a nie mając na mapie w spodziewanym miejscu innego dołka nawet nie sprawdzaliśmy czy to nie stowarzysz tylko cieszyliśmy się ze na dołek dobrze wyszliśmy. Dalej szukaliśmy lampionów w/g tego co wykreślone na mapie uzupełniając mierzeniem odległości i azymutu w terenie - PK4 w okolicy był (w na granicy błędu) - oczywiście nie ten co chciał autor. Przy kolejnych PK5 i 6 różnica odległości do lampionu (który znaleźliśmy ale nie wbiliśmy) wychodziła rzędu 150m.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ok, teraz rozumiem: przyczyną błędu była zaniżona odległość z 2 na 3 (to przyznaję przeoczyłem), przez co cały układ wykreślony przesuwał się o 40-50 m na wschód względem właściwych punktów. I potem nawet niewielkie niedokładności w kreśleniu i wyznaczaniu kolejnych punktów powodowały narastanie błędu.Taki urok TZ :) A wystarczyłby dopisek na dole mapy: dodatkowo dla utrudnienia jedna z informacji zawartych w opisie albo na mapie może choć nie musi być błędna ;-)

    OdpowiedzUsuń