Po swoim ostatnim rekordzie świata w biegach liczyłam tym razem na rekord galaktyki. Szanse były ponad pięćdziesięcioprocentowe, bo trasa krótka, więc do przebiegnięcia w całości.
T. dostał trzydziestą pierwszą minutę startową, ja dopiero pięćdziesiątą pierwszą. Zanim wybiegłam na trasę, wiedziałam już, w którą stronę ruszyć i gdzie jest finisz.
No to ruszyłam. Od razu wybiegłam z bramki i skręciłam w prawo. Usiłowałam w biegu wypatrzyć początek trasy na mapie, ale nigdzie nie było startu. Musiałam się zatrzymać i chyba z pół minuty straciłam na oglądaniu mapy. Powinni ten start znaczyć jakoś bardziej oczorzucającosie.
Bieganie było tam i z powrotem, bo obszar mały, a punktów kontrolnych dużo. Ciągle miałam wrażenie, że kręcę się w kółko.
Wciąż biegłam. Co prawda już przy którymś początkowym punkcie złapała mnie kolka, ale postanowiłam ją zignorować. Robiłam to na tyle skutecznie, że obrażona moim brakiem uwagi poszła sobie dokuczać komuś innemu. Długi przebieg z piątki na szóstkę dał mi trochę w kość i musiałam zwolnić, ale przecież nie do marszu. Jakoś przetruchtałam.
Przy którymś z kolejnych punktów utknęłam przy pipaczu. Wtykałam paluch z czipem i zero reakcji. Za nic nie chciał wejść i pisnąć. Co chwilę podbiegali jacyś wyrośnięci brutale i siłą odrywali mnie od czytnika, żeby wetknąć te swoje paluchy. Ponad minutę walczyłam o zaliczenie punktu, wreszcie za którymś razem się udało.
Trzy ostatnie PK były już na terenie boiska szkolnego. Przyspieszyłam, no bo ten rekord. M.S., który swój bieg skończył sporo przede mną, koniecznie chciał mi pomóc i nakierować mnie na punkty. Tyle tylko, że w tym celu stawał mi na drodze i machał rękami i musiałam go omijać. Ładna mi pomoc! :-)
Między ostatnim punktem, a metą poczułam, że jestem u kresu. Siłą woli dobiegłam, tylko nieznacznie zwalniając, ale po minięciu mety musiałam usiąść i przez chwile zastanawiałam się, czy nie zorganizować zajęć nudzącemu się w pobliżu ratownikowi medycznemu. W końcu T. jakoś mnie pozbierał z ziemi i poszliśmy sczytać moje wyniki.
Gotowa na świętowanie nowego rekordu wzięłam w drżącą rękę wydruk, a tam - NKL!!!!! Brak PK 9. No jakim cudem???? Dopiero analiza mapy pokazała, że trzymając ją do góry nogami wzięłam szóstkę za dziewiątkę:-( Ale dlaczego nie sprawdziłam kodu? Przecież zawsze to robię!
A miało być tak pięknie....
Co prawda i tak byłam wciąż dumna, że całą trasę przebiegłam, a niektóre przeloty miałam nawet lepsze niż T. I w ogóle, żeby nie ta dziewiątka, to na pewno bym z nim wygrała, o!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz