Postanowiłam sobie - nie idę na żadne InO dopóki nie zrobię chociaż części przedświątecznych porządków. Bo tylko InO i InO, a dom zarasta. Ponieważ na sobotę zaplanowany był zlot mazowieckich inoków, w piątek wzięłam urlop, szmatę w garść, T. za fraki i podjęłam nierówną walkę o czystość okien. Prawie wygraliśmy. Przynajmniej na tyle, że z czystym sumieniem mogliśmy w sobotę wybrać się na imprezę.
Kiedy dostaliśmy mapę, to pierwsze skojarzenie miałam: sierp i młot! Ale okazało się, że to wszystko są młoty i do tego górnicze. Znaczy się - obchodzimy Barbórkę:-)
Ambitnie zaznaczyliśmy, że idziemy na trasę TZ i już przy piątym czytaniu opisu mapy zorientowaliśmy się ile czego mamy zebrać. Bo to, że lekko z niektórymi fragmentami map nie będzie, zorientowaliśmy się od razu. Przedwojennych map to nawet specjalnie dokładnie nie oglądałam, założywszy, że Warszawa jest zbudowana praktycznie od nowa i nic się zgadzać nie powinno.
Zaczęliśmy od mapy biegowej znanej nam z Warszawy Nocą. Ruszyliśmy na E i n. Drogą dedukcji i nadzwyczajnej bystrości umysłów wypatrzyliśmy jeszcze dwa fragmenty map z murami i tym sposobem mogliśmy niskim nakładem sił i środków zgromadzić konkretną ilość PK. I do tego zaliczyć trzy z wymaganych sześciu wycinków. Potem zebraliśmy jeszcze iksa, który był oczywisty i stanęliśmy przed dylematem: co dalej? Ponieważ T. zna Warszawę, a ja nie, pozwoliłam mu się prowadzić do PK I. Tak dla bezpieczeństwa wybraliśmy współczesną mapę, bo te inne jakoś nie przemawiały. Jak I, to wiadomo, że od razu C i K też zebraliśmy. Mieliśmy więc zaliczone cztery wycinki i nie ma zmiłuj - musieliśmy rozszyfrować te starocie. Na jednej z map dostrzegliśmy napis: zamek. Założyliśmy, że z zamkiem, jak z królową - jest tylko jeden i postanowiliśmy jakoś dojść do PK O położonego niedaleko zamku. Niby wydawało się nam, że jesteśmy w dobrym miejscu, ale spisać nie było co. Zostawiliśmy sobie O na potem i ruszyliśmy na A. Ponieważ i tutaj nie byliśmy pewni, czy dobrze trafiliśmy, postanowiliśmy sprawdzić jeszcze I. W okolicach I zrobiliśmy masę kilometrów kręcąc się w kółko jak pies za własnym ogonem, w końcu odpuściliśmy. Miejsce niby prawidłowe, a znowu nie było co spisać. Ponieważ drugi stary wycinek zachował się podobnie jak pierwszy i nie zdradził nam swojej tajemnicy, postanowiliśmy wrócić na mapę biegową i zgarnęliśmy PK O. Ja dojrzałam do zmiany kategorii z TZ na TW, bo akurat w TW wystarczyły cztery wycinki, a wiekiem idealnie wstrzelaliśmy się w kategorię, ale T. oczywiście nie był skłonny odpuścić. Jako, że mój kręgosłup bardzo optował za opcją weterańską, postanowiłam poprzestać na tym co mam, a ponieważ byliśmy blisko mety porzuciłam T. i zameldowałam się w kawiarni, czyli bazie imprezy. To była bardzo dobra decyzja, zważywszy na to, jak długo jeszcze T. przebywał w terenie. A myślicie może, że po powrocie chociaż usiadł na chwilę? Od razu zaczął mnie poganiać na drugi etap!.
Zanim zgodziłam się na wpisanie kategorii, dokładnie i z całą podejrzliwością obejrzałam mapę, a nie zauważywszy żadnych niebezpieczeństw, zgodziłam się na TZ. Tym razem była to słuszna decyzja, bo etap był lekki, łatwy i przyjemny. Dodatkowo z atrakcjami w postaci przebijania się przez demonstrację. Nawet zastanawiałam się, czy nie dołączyć, ale nie wiedziałam kto i w jakim celu demonstruje. Szybko przelecieliśmy przez teren uniwersytetu, parę punktów zgarnęliśmy z Krakowskiego Przedmieścia, jeszcze okolice Tamki i już było po wszystkim. Pierwszy raz poczułam jak to jest, kiedy ma się sensowne mapy i zna okolicę. Normalnie - pełen luksus!
Po powrocie mogliśmy się już oddać rozrywkom kulinarno-towarzyskim. Na rozrywkę kulinarną to trochę się nacięłam, bo wybrany przeze mnie krem pomidorowy okazał się chyba napchany siarką czy innym paliwem atomowym i po jego zjedzeniu czułam się jak Smok Wawelski po zeżarciu owieczki podrzuconej przez Dratewkę. Wisły nie wypiłam jedynie dzięki temu, że T. ratował mnie swoim naleśnikiem, który łagodził żar w moim przewodzie pokarmowym.
Po atrakcjach kulinarnych i powrocie z trasy większości uczestników jeszcze omówiliśmy kalendarz imprez na nadchodzący rok, kwestie pokojowego współistnienia z Lasami Państwowymi i inne bieżące sprawy. No i oczywiście umówiliśmy się na następny dzień na wspólne trinowanie.
Bo co sobie będziemy żałować!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz