Na piątek wzięłam sobie urlop, bo co będę pracować, jak mogę nie pracować. Tym sposobem mogliśmy wyjechać do Grudziądza już rano, robiąc po drodze kolejne trina.
Od momentu zamknięcia za sobą drzwi domu wciąż myślałam, czego zapomnieliśmy zabrać, bo przecież zawsze się czegoś zapomina. Co chwilę pytałam Tomka:
- A wzięliśmy latarki?
- A wzięliśmy ręczniki?
- A wziąłeś swój bilet?
- A wziąłeś ...? itd., itp.
W końcu padło odpowiednie pytanie:
- A wzięliśmy materace?
I tu zaległa cisza, po czym padła odpowiedź:
- Nie!
Dodam tylko, że mieliśmy nocować w namiocie i byliśmy na tyle daleko od domu, że nie opłacało się wracać. Wymyśliliśmy więc, że może kupimy po drodze jakieś najprostsze karimaty jednorazówki.
Pierwszy trinowy postój zrobiliśmy w Nowym Dworze Mazowieckim. Trino jak trino - tylko jeden błąd, ale za to natknęliśmy się na naleśnikarnię i sklep sportowy. Naleśniki jednak okazały się takie sobie, a najtańsza karimata była stanowczo za droga jak na jedno użycie. I w sumie dobrze (w temacie karimat), bo to natchnęło nas do zadzwonienia do Basi (która z Darkiem miała wyjechać później) z prośbą o ratunek. Na nasze szczęście jeszcze ją zastaliśmy i sprzęt miała pod ręką. Byliśmy uratowani.
Kolejne trino czekało na nas w Ciechanowie. Z jednej strony takie trochę przestarzałe (z 2014 roku), bez żadnych informacji o oglądanych obiektach, ale za to z wycinkiem do dopasowania. Niby proste, a nie od razu nam się udało. Główną atrakcją Ciechanowa okazały się jednak sklepy obuwnicze, z bogatym asortymentem i genialnymi cenami. Już w drugim odwiedzonym sklepie udało mi się kupić buty, jakich w Warszawie szukałam od miesiąca - czyli tanie, eleganckie i wąskie.
Po przejściu w sumie jakiś ośmiu kilometrów moje potrzeby rekreacji ruchowej były w pełni zaspokojone, Tomek jednak nalegał na zrobienie kolejnego trina - w Mławie. No to co? Miałam mu odmówić? Zebrałam się w sobie i przeszłam te 27 punktów kontrolnych. No dobra, do tych najdalszych podjechaliśmy samochodem, ale i tak miałam dość. W Mławie ani nic nie zjedliśmy, ani nic nie kupiliśmy i ruszyliśmy już prosto do Grudziądza. Nawigacja zaprowadziła nas dokładnie do bazy zawodów, a nie jak w przypadku ubiegłorocznego Wakacyjnego InO w Tarłowie, w szczere pole.
Zarejestrowaliśmy się, razem z organizatorem dokonaliśmy skomplikowanych obliczeń w temacie dopłaty, uiściliśmy i wzięli się za stawianie Pałacu Kultury (jak kiedyś ochrzczono z racji rozmiaru nasz namiot). Wspólnym wysiłkiem osób zgromadzonych na polu namiotowym ta skomplikowana sztuka udała się prawie idealnie i mogliśmy udać się na zakupy. Oraz odebrać pizzę, bo okazało się, że dowóz na kamping jest bezsensownie drogi, a zobaczyć Grudziądz nocą - bezcenna rzecz. Z braku sił obejrzeliśmy tylko rynek, bo tam była zlokalizowana pizzeria, ale lepszy rydz, niż nic.
W bazie czekały już na nas dowiezione przez Basię materace, mogliśmy więc udać się na zasłużony wypoczynek.
c. d. n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz