Wyjechaliśmy bardzo wcześnie, czyli nie wyspałam się.
Start InO był przewidziany na godzinę 14-tą, o 11-tej miało być uroczyste otwarcie turnieju, na którym powinniśmy być, więc tylko międzyczas zostawał nam na rozwieszenie lampionów. Międzyczas to na ogół bardzo mało. Na miejscu okazało się, że zostaliśmy przesunięci na "po obiedzie", więc i międzyczas zrobił się spory. Jeszcze przed jedenastą wywieziona w siną dal i pozostawiona w lesie, rozwiesiłam swoje najdalsze punkty i spacerkiem wróciłam do bazy. Akurat na rozpoczęcie. Potem mieliśmy aż trzy godziny , więc nawet z zapasem. Tomek znowu wywiózł mnie w las, zostawił i pojechał w swój rejon. Powiesiłam swoje i kilka tomkowych nie spiesząc się i celebrując każdy lampion. Tomek w tym samym czasie rozłożył dwie trasy, ale chyba robił to biegiem. Summa summarum godzinę przed obiadem byliśmy gotowi i wolni. Nie pozostało nic innego, jak iść na lody.
Wreszcie nadszedł obiad, a po nim wyjścia na trasę. Okazało się, że część drużyn nie bardzo wiedziała czego my od nich chcemy, bo nigdy nie brali udziału w MnO. Bałam się, czy nie będziemy w związku z tym mieć strat w ludziach, ale o dziwo - wszyscy wrócili.
Sprawdzenie kart, które oddali, okazało się niezwykłym doświadczeniem. Nawet na kursie pinockim specjalnie spreparowane karty, nawet w połowie nie były tak abstrakcyjne, jak te, które musieliśmy sprawdzić. Zastosowaliśmy metodę - jak nie wiemy co zrobić, to karta idzie pod spód i robimy ją na końcu. Po chwili większość kart była pod spodem. Nadludzkim wysiłkiem dwóch umysłów, w końcu udało nam się spreparować coś na kształt wyników i pozostało nam tylko przekonać uczestników, że faktycznie powinni dostać te setki punktów karnych.
Trochę mnie dziwi, że skoro o turnieju było wiadomo od dawna, dlaczego żadnemu opiekunowi nie wpadło do głowy wziąć młodzież chociaż na jedne zawody albo nawet "na sucho" omówić o co w tym wszystkim chodzi. Ale ostatecznie nie moja broszka.
Tuż po podliczeniu ostatniej karty pojechałam w teren sprawdzić różne podejrzane braki kredek i lampionów i faktycznie wszystko było poobrywane - jak w zeznaniach. Co komu te lampiony tak wadzą? No co? Przy okazji pozdejmowałam inne wiszące w okolicy i wróciłam do bazy. Chyba tylko po to żeby od razu ruszyć z powrotem do lasu, po całą resztę. A czas był już najwyższy, bo zaczynało się ściemniać. Zdążyłam zebrać wszystko przez przed zmrokiem, ale Tomek swoją część to chyba już zbierał po omacku i na pamięć:-)
Mimo prób zatrzymania nas na nocleg odmeldowaliśmy się koło dziewiątej, bo przecież kolejnego dnia czekało nas WIMnO.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz