Zepsuło mi się myślenie.
Najpierw nie mogłam pojąć zasad deklarowania ilości punktów planowanych do wzięcia (że niby coś na kształt brydża), potem nie mogłam ogarnąć mapy. Obiektywnie patrząc - mapa była dość łatwa i mniej więcej wiedziałam gdzie iść, ale jak dochodziło do szczegółów nie nadążałam za Darkiem z odnajdywaniem się w rzeczywistości. Za szybko jak na mój nadwątlony tygodniem InO umysł. Na Polu Mokotowskim byłam już kilka razy na zawodach i teoretycznie wiedziałam gdzie co jest, ale jakoś nie szło mi wykorzystanie tej wiedzy w praktyce. Szczytowym osiągnięciem było przejście między dwoma lampionami wiszącymi niemal na wyciągnięcie rąk i stwierdzenie:
- Nic nie znalazłam.
W związku z powyższym kolejny dzień chodziłam na sępa i czuję, że wciąż trwam w letargu. Nie wróży to dobrze następnej imprezie.
Tomek chyba też chodził jakiś zaćmiony, bo wszyscy z jego trasy wracali przed czasem, on - tradycyjnie - po czasie. Chociaż może to i nic dziwnego, bo oprócz patrzenia w mapę, ciągle nas śledził. Sam przyznał się, że cztery razy nas sprawdzał! Tyle czasu już chodzę z Darkiem, a Tomek wciąż nie wierzy w nasze czyste intencje ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz