środa, 18 maja 2016

Szybki Mózg na Młynowie

Co to był za bieg, proszę państwa! Co to był za bieg!
Start udało mi się odnaleźć od pierwszego spojrzenia na mapę i pędem rzuciłam się w stronę jedynki. Dopadłam ją, a po drugiej stronie ulicy stała dwójka. Namierzyłam się z niej na trójkę i ruszyłam. Nagle z naprzeciwka wypadła sfora psów z wolnego wybiegu, a za nimi jeszcze dwa na długich smyczach. Ponieważ przed psami czuję lekki respekt (że tak eufemistycznie powiem), zatrzymałam się i z lekkim niepokojem (że  znów użyję eufemizmu) czekałam co będzie dalej. Od razu przypomniało mi się, że w razie ataku psa najlepiej położyć się, zakryć rękami głowę i udawać trupa. Nie wiem, czy z tym trupem, to czasem nie sposób na niedźwiedzia, a nie psa, ale i tak głupio mi było kłaść się na środku osiedla i robić za sztywniaka. Na wszelki wypadek stałam bez ruchu do momentu, aż właściciele  odprowadzili swoich pupili na bezpieczną odległość. Dopiero wtedy pobiegłam dalej. Wydawało mi się, że biegnę w słusznym kierunku, ale najwyraźniej podczas psiej przygody musiałam się obrócić w kółko i obecne "przed siebie" nie było tym samym co przedtem. Po chwili nic mi się z mapą nie zgadzało i w ogóle nie wiedziałam gdzie jestem. Biegłam dalej skręcając wciąż w jedną stronę żeby wrócić do punktu wyjścia. Usiłowałam wypatrzyć jakikolwiek lampion żeby po kodzie jakoś się zlokalizować. Wreszcie przed jednym z bloków mignęło coś pomarańczowego. I wiecie co to było? Moja poszukiwana trójka!. Niestety dziesięć minut wsiąknęło w asfalt:-( Zastanawiałam się, czy warto dalej biec, ale zapłacone, to co ma się zmarnować. Trzeba wykorzystać, choćbym miała być ostatnia.
Z kolejnymi punktami już nie miałam żadnych problemów, a biegło mi się tak dobrze, że niektóre przeloty mam lepsze niż Tomek. Prawdę mówiąc nie wiem jak to się stało, bo po drodze wszyscy mnie wyprzedzali, mimo, że cały czas biegłam a nie szłam. Chyba dlatego, że słysząc za sobą tupot, automatycznie przyspieszałam, żeby nie dać się tak łatwo.
Pod koniec biegu poczułam jak żołądek skręca mi się i zawiązuje na supełek. Z literatury dotyczącej biegania, co to się kiedyś naczytałam, pamiętałam, że kolejnym etapem jest sztuka ludowa, czyli haft łowicki. Nie chcąc do tego dopuścić nieco zwolniłam i pouprawiałam sobie slow jogging. Na metę wpadłam wpół żywa, ale o własnych siłach doczołgałam się do punktu sczytywania czipa. Zgodnie z przewidywaniem, wynik nie był powalający, ale ostatecznie nie biegam dla wyniku, tylko biegam bo.... w zasadzie to nie wiem dlaczego. Chyba na zasadzie: jak wszyscy, to wszyscy - babcia też!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz