Dzień, czyli coś o „skąpstwie” budowniczych.
Ciężka noc za nami. Właściwie to moglibyśmy robić zawody „kto głośniej chrapie” i bylibyśmy w czołówce nasza salą.O 8:00 rozpoczęcie, przemówienia i stół pełen nagród na zachętę;-) Potem pakowanie do autokaru niczym sardynki i wyjazd na start. Etap 1 – mamy „dołkiem na azymut”. Ale co? Rzucać? Iść? Nikt nie wie. Idziemy szukać pierwszego dołka, czy azymutu. Tu już krąży zdezorientowany tłumek – wiadomo pierwsze jest najtrudniejsze. Małe interwały, więc siłą rzeczy stowarzyszamy się z Kubą. We wskazanym miejscu dwa lampiony na krzyż. Widzimy, że budowniczy oszczędzał na lampionach! Chwilę zajmuje wejście w sposób myślenia autora trasy i wreszcie mamy pierwszy kawałek. Drugi coś nie do końca zgadza się azymut, ale znowu jedyny lampion i nie ma wyboru. Trzeci – sęk w tym, że nie ma lampionu, choć są jakieś dołki. Jak już znaleźliśmy lampion, to wiemy co dopasować. Wiemy już, że coś nie do końca zgadza się ze skalą i azymutami – trzeba szukać szerzej. Kolejny PK wychodzi znacznie dalej niż z naszych pomiarów. Tu jest sporo dołków i wreszcie kilka lampionów. Jako, że z odległości żaden nie pasuje, lecimy na jednoznaczny PK 7, by odmierzyć się na krótkim dystansie. Zgarniając PK 6 cofamy się do dołków oznaczonych ósemką. Teraz jednoznacznie trafiamy na właściwy, PK 8 i azymut na PK 9. Niestety, zero lampionów. Darka wysłaliśmy przodem, by zlokalizował ów PK i jego także nie widać. Wołamy – zero odzewu. Widzimy czeszących uczestników, którzy zmieniają kierunek bardziej na lewo. Idziemy tam i jest Darek wystawiający nam lampion. Jakoś nie dowierzamy. Ale synchronizujemy kompasy i z braku innych lampionów bierzemy. Przemykamy przez 11 i idziemy szukać 10. Tu trafił się bardzo niejednoznaczny teren – więc dopasowujemy niejednoznaczny wycinek. 13 i 12 to formalność. 14 także, ale kończy się czas. My jako „emeryci” mamy niby 10% na TS, ale i tak czasu mało. Zostaje ostatni PK. Widać z niego metę, ale coś się nie zgadza. Wbijamy jak leci – najwyżej będzie stowarzysz i na metę. Niby prosty etap ale bez podbiegania ani rusz!
Ciężka noc za nami. Właściwie to moglibyśmy robić zawody „kto głośniej chrapie” i bylibyśmy w czołówce nasza salą.O 8:00 rozpoczęcie, przemówienia i stół pełen nagród na zachętę;-) Potem pakowanie do autokaru niczym sardynki i wyjazd na start. Etap 1 – mamy „dołkiem na azymut”. Ale co? Rzucać? Iść? Nikt nie wie. Idziemy szukać pierwszego dołka, czy azymutu. Tu już krąży zdezorientowany tłumek – wiadomo pierwsze jest najtrudniejsze. Małe interwały, więc siłą rzeczy stowarzyszamy się z Kubą. We wskazanym miejscu dwa lampiony na krzyż. Widzimy, że budowniczy oszczędzał na lampionach! Chwilę zajmuje wejście w sposób myślenia autora trasy i wreszcie mamy pierwszy kawałek. Drugi coś nie do końca zgadza się azymut, ale znowu jedyny lampion i nie ma wyboru. Trzeci – sęk w tym, że nie ma lampionu, choć są jakieś dołki. Jak już znaleźliśmy lampion, to wiemy co dopasować. Wiemy już, że coś nie do końca zgadza się ze skalą i azymutami – trzeba szukać szerzej. Kolejny PK wychodzi znacznie dalej niż z naszych pomiarów. Tu jest sporo dołków i wreszcie kilka lampionów. Jako, że z odległości żaden nie pasuje, lecimy na jednoznaczny PK 7, by odmierzyć się na krótkim dystansie. Zgarniając PK 6 cofamy się do dołków oznaczonych ósemką. Teraz jednoznacznie trafiamy na właściwy, PK 8 i azymut na PK 9. Niestety, zero lampionów. Darka wysłaliśmy przodem, by zlokalizował ów PK i jego także nie widać. Wołamy – zero odzewu. Widzimy czeszących uczestników, którzy zmieniają kierunek bardziej na lewo. Idziemy tam i jest Darek wystawiający nam lampion. Jakoś nie dowierzamy. Ale synchronizujemy kompasy i z braku innych lampionów bierzemy. Przemykamy przez 11 i idziemy szukać 10. Tu trafił się bardzo niejednoznaczny teren – więc dopasowujemy niejednoznaczny wycinek. 13 i 12 to formalność. 14 także, ale kończy się czas. My jako „emeryci” mamy niby 10% na TS, ale i tak czasu mało. Zostaje ostatni PK. Widać z niego metę, ale coś się nie zgadza. Wbijamy jak leci – najwyżej będzie stowarzysz i na metę. Niby prosty etap ale bez podbiegania ani rusz!
Coś się chmurzy i spada kilka kropel, więc kanapka i na drugi etap. Bez tramwaju, bo organizator kapnął się, że za małe interwały były na pierwszym etapie. Dostajemy puzzle. Takie prawdziwe, „z fabryki”. I do tego tekturkę oraz torebkę strunową. Pełen komfort! Komfortowo okupujemy maskę auta organizatora i szybko składamy puzzle i pakujemy do torebki (bo znowu coś tam pokapuje). Na szczęście mam pisak wodoodporny – będzie można mazać po torebce. Trasa prosta- choć jakość wydruku zabiła kawałki lidarowe i obawiamy się o odległości przy chodzeniu na azymut. Na próbę szukamy oczywistego najbliższego PK. Jest i to całkiem szybko. Dalej decyzja – „idziemy od prawej”, bo przecinka prosta jak drut ma przechodzić przez 3 wycinki i obok czwartego. I nawet wiemy przez które wycinki tylko nie jesteśmy pewni kolejności. Precyzyjne mierzenie odległości i jest spodziewany płot. Tyle, że ma troszkę inny kształt niż na wycinku… ale nic innego nie pasuje – bierzemy! Kolejny wycinek idealnie się zgadza, w plan możemy wrysować nieujawnioną przecinkę. Czwarty wycinek ma być gdzieś z boku. Odmierzamy… i nic tam charakterystycznego nie widzimy. Omijamy go (bo wiemy, że przez niego wrócimy) i idziemy dalej. Tu także się zgadza wszystko… poza lampionami. Są dwa i stoją w odległości mniejszej niż 2mm w skali mapy od środka okręgu. Bierzemy ten „lepszy” – niech się budowniczy martwi;-). Mamy drogę prowadzącą na ominięty wycinek. Znowu płot o niepasującym kształcie, ale jesteśmy na to już przygotowani;-) Kolejny wycinek – na tej dorysowanej przecince. Pierwszy lidar! Dalej widać wydmę – jest tam skupienie 3 wycinków – wiemy już jakich tylko nie znamy kolejności. Idziemy. Niestety, są to te nieczytelne lidary z rzeźbą. Mamy dwa lampiony na dwa wycinki. Każdy układ pasuje. Wpisuję wariant Darka. Kolejny lidar z dołkiem i docieramy do przecinki prowadzącej na metę. Zostały 4 wycinki z tego 3 na tej prostej drodze na metę. Zaczyna padać coraz bardziej. Szczyt górki – deszcz zalewa okulary. Darek wyciąga przeciwdeszcza – ja twardo – „na lekko” mniej się zmoczy. Tylko te okulary – nie mam czapki z daszkiem i ledwo co widać! Na górce prawie złapaliśmy stowarzysza przez ten deszcz. Dalej feralna trzynastka – ktoś mówił, że BePek. Jakość lidara troszkę przeszkadza jednoznacznie rozeznać się w terenie. Jest jeden lampion, ale raczej stowarzysz. We właściwym miejscu nic nie wisi. Mając szacunek do Autora, który zaniemógł i nie mógł sam powiesić trasy, wbijamy „zaplanowanego” stowarzysza zamiast BePeKa. Przedostatni wycinek bez problemów. Jakby ciut mnij padało albo się przyzwyczailiśmy. Przed nami ostatni płot. I konsternacja. To że płoty się nie zgadzają – to normalne, ale drogi? Powinna być przecinka, a jest zwykła droga… Ale nie ma wyboru, jeden jedyny lampion. Gdyby nie ta droga, to by pasował. Bierzemy i na metę. Dotarliśmy idealnie - autobus prawie gotowy do odjazdu. Bawimy się w sardynki i jedziemy do bazy na wypoczynek przed etapem nocnym.
c. d. n.
PS
Zdjęcia ze strony Organizatora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz