Na wstępie muszę podziękować Organizatorom TOTAL-a za zorganizowanie kociej oprawy imprezy - zarówno w bazie, jak i na etapach. Jako posiadaczka dwóch kotów, zawsze na wyjazdach odczuwam braki w tym temacie, a tym razem czekało na mnie aż pięć ogonów. Brawo! Tak trzymać!
Na TOTAL-a, zgodnie z nazwą imprezy, poszłam totalnie na maksa, czyli z Tomkiem. Pożałowałam tego już na pierwszym etapie. Nawet nie to, że mnie dobrze przegonił, ale raczej, że co chwilę zapominał o mojej obecności (ostatnio sporo chodzi sam) i bez słowa znikał gdzieś, a ja zostawałam w środku lasu nie wiedząc - gonić go, czekać, iść dalej prosto? A jak nie znikał to i tak było wszystko na szybko i strasznie nerwowo.
Etap pierwszy był pod względem trasy całkiem przyjemny i zrobiony dla ludzi i gdyby mnie Tomek tak nie poganiał, to nawet wiedziałabym gdzie jestem i dokąd mam iść. Z braku czasu na analizę mapy, chwilami byłam totalnie (nomen omen) zagubiona. Wycinki A, B, C, D udało nam się dopasować od razu, bomby rozpracowywaliśmy na miejscach ich położenia, ale tam - raptem trzy bombki. I tak udało mi się podyktować Tomkowi zły numer bomby przy wpisywaniu do karty startowej, mimo, że wiedziałam (wyjątkowo) gdzie jesteśmy. Łaziliśmy głównie na azymut, bo nam autor powycinał z mapy, co tylko się dało, albo na odwrót - na pustą kartkę naniósł tylko kilka elementów. Taka wersja oszczędnościowa mapy. Ale spoko - daliśmy radę.
Sam teren był bardzo przyjemny, a poukrywane na górkach bunkry bardzo malownicze. Tak się nam tam przyjemnie spacerowało, że zupełnie zapomnieliśmy o konieczności powrotu na metę i jak się zorientowaliśmy, która godzina, to musieliśmy biec. Daliśmy z siebie wszystko ale na metę wpadliśmy już w czasie dodatkowym.
Odpoczynek między etapami jakoś nam taki krótki wypadł i zaledwie po kilku minutach na wypicie wody i zjedzenie batonika ruszyliśmy na kolejny etap.
Mapa na drugi etap składała się w przeważającej części z opisu. Co doczytałam do końca, to nie pamiętałam co było na początki i musiałam zaczynać od nowa. Myślałam, że już do końca imprezy tak zostanę z tym czytaniem mapy, ale Tomek kazał iść. Znaleźliśmy pierwszy punkt, który nie do końca stał tam, gdzie się spodziewaliśmy, ale przynajmniej w okolicy. Teraz musieliśmy wykombinować o jaką wielokrotność kąta 90 stopni obrócił się układ, pójść i znaleźć odpowiednie lampiony. Proste - nie? I tak trzy razy, bo czwarty układ autor litościwie zostawił na miejscu. Co myśmy się nakombinowali i nachodzili, a zwłaszcza Tomek. Jak już udało się ustalić co jak jest poobracane, to na wyznaczonym azymutem miejscu nie było niczego.
Tomek pojawiał się, znikał, biegał z wycinka na wycinek, przebijał punkty (w tym dobry na zły), ja kalkowałam mapę i usiłowałam coś z tego wszystkiego zrozumieć. Ogólnie to przeżywałam frustrację, na przykład kiedy w poszukiwaniu tego samego PK szliśmy w przeciwnym kierunku niż konkurencja i okazywało się, że to my idziemy źle i trzeba się kawał wracać, albo kiedy Tomek zostawiał mnie i kazał zlokalizować punkt, a ja lokalizowałam stowarzysza. I tak co chwilę.
Ostatnią część trasy szliśmy najpierw razem z tezetami, to tak raźniej było, a potem jakoś równolegle do nich, a układ (tym razem obrócony o zero stopni) ciągnął się jak piątek w robocie. W efekcie nie zmieściliśmy się w limicie, a i dodatkowy czas wykorzystaliśmy niemal cały.
Chyba na drugi dzień doszły nas słuchy, że pierwsze wycinki układów już na mapie były coś pookręcane o jakiś niewielki kąt i najpierw trzeba je było ustawić względem północy, a potem obracać cały układ. Nie wiem, czy to prawda, bo na mapie o niczym takim nie było wspomniane, ale z kolei to tłumaczyło by dlaczego ciągle coś się nam nie zgadzało z usytuowaniem lampionów.
Tomkowi gps pokazał jakąś niesamowitą ilość przebytych kilometrów i aż ponad tysiąc zużytych kalorii. Ja czułam się jakbym przebiegła trzy maratony pod rząd i straciła milion kalorii i byłam gotowa pożreć bawoła z racicami i ogonem. Na szczęście następnym punktem programu był OBIAD.
c. d. n.
No nareszcie można Cię zobaczyć :) I jeszcze się przebrałaś na etapie :) Czarne koty to jest to! :)
OdpowiedzUsuńTrzeba być eleganckim, nawet w lesie!
Usuń