Tomek namówił mnie na pójście z nim w tezetach! Nic mi to w sumie nie mogło zaszkodzić, a nawet miało tę dobrą stronę, że nie musiałam na mecie czekać na niego w nieskończoność, bo w każdej chwili mogłam ukrócić jego szaleństwo:-)
Z otrzymanej mapy łypały na nas okulary i od razu żałowaliśmy, że nie ma z nami starszej córki, bo na okularach to ona się zna dobrze. Tymczasem musieliśmy poradzić sobie sami. Zanim ogarnęłam o co chodzi, Tomek zarządził wymarsz, więc poszłam za nim i to nawet nie całkiem bezmyślnie, bo punkt był blisko startu i na jednym z nim wycinku. Dopasowanie kolejnego było proste, ale zanim ustaliłam, w którą stronę trzeba iść, to Tomek już był w połowie drogi. Jak dla mnie za szybko. Dopasowanie kolejnych wycinków poszło mi szybko, ale gdzie one są realnie w terenie, za nic nie mogłam ogarnąć. Szczególnie nocą strony świata są w różnych dziwnych miejscach.
Tym sposobem nastąpił naturalny podział zadań - ja składałam mapę do kupy, Tomek prowadził na punkty. Było to całkiem praktyczne, bo on nie musiał latać po okolicy na oślep, ja nie musiałam martwić się gdzie iść. Udało nam się wyłapać dwa punkty podwójne, ale trzeci przeoczyliśmy. A byłoby mniej roboty. W sumie to szliśmy jak po sznurku. Dziwnym trafem udało nam się nawet pamiętać o zadaniach, ale właśnie na nich się wyłożyliśmy. Jak chodzę z Darkiem, to każde z nas odrębnie oblicza, co tam trzeba, a potem wyciągamy średnią. W tym przypadku całkowicie zaufałam Tomkowi i w ogóle nie wtrącałam się do obliczeń. Azymut to wyszedł jeszcze chociaż odrobinę zbliżony, ale odległość przestrzelił. Z drugiej strony, gdybym szła na przykład sama, to w ogóle nie zwróciłabym uwagi na zadania, a nawet jeśli, to od razu bym je sobie odpuściła. Jakoś mnie nie kręcą. Miejsce zajęliśmy jakieś odległe, ale i tak fajnie było pospacerować z własnym mężem - było romantycznie, prawie jak randka:-)
"prawie" ;p
OdpowiedzUsuńPrawie, bo zamiast na siebie, to patrzyliśmy w mapy:-)
OdpowiedzUsuń