I przyszła kolej na 10 edycję naszego Stowarzyszonego Treningu na ZPK-ach. Już 10-tą – jak ten czas leci! I pierwszą „wiosenną”, bo ostatnie dni wygoniły śnieg z lasu. Zostały tylko szklisto lodowe główne drogi i dużo wody na drogach głównych i mniejszych. Ponad 5 stopni ciepła i…. wiosenny deszczo-gradzik na powitanie. ZPK-i tym razem wzbogaciły się o 3 nasze lampioniki. Czemu wymyśliłem by je tak daleko stawiać??? I czemu w miejscach, gdzie do rozstawania miałem mapę niepełną, bez drożni. Przyjechałem odpowiednio wcześniej, ale tylko pierwszy z 3 lampionów wieszałem „za dnia”. Na drugi poszedłem na azymut i…. kompas mnie „wykręcił” tak, że trafiłem na inną drogę. Przez chwilę próbowałem znaleźć dołki nie tam gdzie trzeba, nim wskazania kompasu wróciły do normy i skierowały mnie we właściwe miejsce. O dziwo – był to ten sam rejon gdzie najbardziej gubiłem się na WesolInO! Coś w tym musi być – jakaś lokalna anomalia magnetyczna? W każdym razie kilkadziesiąt metrów dalej kompas pokazywał to co trzeba. Ale czasu przez to straciłem sporo i ostatni punkt w dołku w gęstwinie wieszałem zupełnie po ciemku. Na azymut. Gęstwina była, dołek był, odległość prawie się zgadzała. Powrót przez feralne skrzyżowanie, gdzie znowu kompas chciał mnie wywieść na manowce i wróciłem na start. Po drodze zegarek mi zapipał, iż wyrobiłem ustawioną dzienną normę kroków. I to przed biegiem właściwym!
Na starcie czekali już Basia z Pawłem. Otworzyłem auto do przebrania, bo coś zaczęło pokapywać z nieba. Wkrótce dotarł Mariusz i Mistrz Skorpion Przemek. Szybko się zebrali i poszli w las, pomimo że z nieba coraz bardziej kapało. My zaszyliśmy się w aucie i czekaliśmy na ostatniego uczestnika, który smsował, że niedługo dotrze. A deszczyk zmienił się w ulewę. I coraz większą ulewę… Nie chciało nam się ruszać z auta, a Paweł ciągle udawał, że się przebiera, bylebyśmy tylko go nie wygonili z suchego auta. Nadszedł i drugi Mariusz – dostał mapę i w deszczu pognał w las. Po pewnym czasie deszcz zaczął słabnąć. Nie ma wybacz – trzeba się ruszyć. Paweł ustalił, że pobiegnie w przeciwnym kierunku niż my. Ruszyliśmy. Powiem szczerze, że po skorpionowej 50-tce to i owo mnie jeszcze bolało. Ale dało się nawet potruchtać. I to z każdym metrem było coraz fajniej. Bez śniegu biega się lekko – niczym kozica przeskakując nad ściętymi gałęziami! Punkty fajnie znajdowało się na azymut… poza tymi najłatwiejszymi. Właściwie w lesie jedynie gdzieś daleko błysnęła nam latarka, poza tym pustka. Aż dziwne, bo kogoś powinniśmy spotkać! Doszliśmy do punktów „dowieszanych” i oddałem sterowanie w ręce Basi. Niech trochę ponawiguje, bo to nie fason znajdować własnoręcznie wieszane lampiony. Ale okazało się, że PK 403 znaleźć nie jest łatwo. Dopiero metodą czesania udało się znaleźć. Przy kolejnym „feralnym” skrzyżowaniu tym razem wykręciło kompas Basi. Coś tu jednak musi być!!! Także w drodze na 401 mocno zboczyliśmy. Do auto dobiegliśmy jednak pierwsi! Paweł i Mariusz dotarli chwilę później. Przemek zaś zadzwonił z pytaniem, czy czasem nie zwinęliśmy już lampionu 403. Podpowiedzieliśmy gdzie go szukać. Potem, przy analizie śladu GPS okazało się, że PK 403 stał w złym dołku. O jeden za wcześnie! Dlatego Przemek nie mógł go namierzyć i my także mieliśmy kłopoty. No cóż, rozstawianie lampionów po ciemku tak się kończy! Ale następny ZPK będzie łatwiejszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz