Jak widać
wszystko potrafię. Nawet zgubić się na własnej trasie. Bo przygotowałem trasę
do Stowarzyszonego Treningu na ZPK-ach #7. Taką bardziej skomplikowaną.
Niepełną mapę z wyciętymi „oczywistymi” przejściami miedzy punktami. Oczywiście
wycinając to i owo z mapy starałem się wyciąć takie najbardziej zaskakujące
fragmenty. Oczywiście robiłem to już jakiś czas temu, więc zdążyłem zapomnieć
co to było.
Przyszła godzina startu. Wcześniej dostawiłem dwa lampiony, by nie było zbyt prosto i nie zaliczać dobrze już znanych słupków ZPK. Na starcie zjawiło się 7 osób (jedna nie dotarła). Nie za wiele, choć Andrzej umieścił nasze treningi w oficjalnym kalendarzu zimowych zawodów kontrolnych!
Pierwsi poszli marszerzy (jeden świeżynek – nowa twarz na naszych treningach), potem chciał pobiec Andrzej, ale okazało się, że zapomniał kompasu. Barbara użyczyła mu swojego i zostaliśmy z jednym moim wskazującym czasami różne dziwne kierunki świata, zwłaszcza w czasie biegu. Ostatni uczestnik utknął w pracy i miał dojechać później – zostawiliśmy mu mapę „pod wycieraczką”. Pobiegliśmy. Przy pierwszym PK coś świeciło. „Chrumkająca ciemność” – wywnioskowaliśmy widząc dwa światełka. I rzeczywiście – pomachaliśmy im wesoło perforując kartę. Przegoniliśmy ich w drodze na kolejny PK
Trzeci PK – i tu wyszła cała moja perfidia wycinania mapy. Niby było przedłużenie drogi… ale nie tej co myśleliśmy. Szukaliśmy lampionu o jedną ścieżkę za wcześnie. Dość długo szukaliśmy, zanim nie zgraliśmy całej okolicy z mapą. Gdzieś tu znowu przegonili nas Chrumkający. Jak pokazują późniejsze tracki – nie tylko my mieliśmy tu problemy. Ech ten perfidny budowniczy;-).
Dalej było znacznie lepiej. Koło PK 53 spotkaliśmy Andrzeja, co przemierzał trasę w przeciwnym kierunku. Czasami błyskały światełka śledzącej nas i nieustannie Chrumkającej Ciemności, ale wtedy mieliśmy motywację by szybciej podbiegać.
Kolejna, wręcz tradycyjna wpadka przy PK 68. Pobiegliśmy z górki na azymut. Kompas wskazywał „mniej więcej” dobry kierunek. Może mniej niż więcej, ale wiadomo z górki to przynajmniej strona świata właściwa. Wpadliśmy na teren gdzie miał być lampion, przy charakterystycznych rowach. Jakieś dziury w ziemi były, lampionu nie. Później okazało się, że nawet byłem tuż obok, ale to jest jeden ze strasznie wrednych ukrytych ZPK-ów, które widać tylko z jednej strony. Wstyd pisać ile to naszukaliśmy się właściwego dołka! Ale można wszystko zwalić na kompas. Taki zza wschodniej granicy ten kompas - znaczy bubel:-).
PK 66 - kolejny na azymut. I kolejny nietrafiony. Ale w krew weszło nam już czesanie – to także umiejętność, którą należy trenować – pocieszam się.
Na ostatnie dwa PK dowieszone przez mnie dałem już całkowicie ponawigować Barbarze. Widać, że była wyraźnie wkurzona naszymi (no dobra, moimi i mojego kompasu) błędami na kilku wcześniejszych punktach. Nawet jej oferowałem by sobie pobiegała trochę z moim kompasem, ale stanowczo odmówiła. Na szczęście tu było po drogach i widoczne z daleka były punkty orientacyjne, więc dała radę;-) Ale nie wiem czy odważy się w przyszłości zaufać jeszcze mojej nawigacji na kompas…
Grunt, że człowiek trochę się ruszył i te 8,5 km pobiegał.
Przyszła godzina startu. Wcześniej dostawiłem dwa lampiony, by nie było zbyt prosto i nie zaliczać dobrze już znanych słupków ZPK. Na starcie zjawiło się 7 osób (jedna nie dotarła). Nie za wiele, choć Andrzej umieścił nasze treningi w oficjalnym kalendarzu zimowych zawodów kontrolnych!
Pierwsi poszli marszerzy (jeden świeżynek – nowa twarz na naszych treningach), potem chciał pobiec Andrzej, ale okazało się, że zapomniał kompasu. Barbara użyczyła mu swojego i zostaliśmy z jednym moim wskazującym czasami różne dziwne kierunki świata, zwłaszcza w czasie biegu. Ostatni uczestnik utknął w pracy i miał dojechać później – zostawiliśmy mu mapę „pod wycieraczką”. Pobiegliśmy. Przy pierwszym PK coś świeciło. „Chrumkająca ciemność” – wywnioskowaliśmy widząc dwa światełka. I rzeczywiście – pomachaliśmy im wesoło perforując kartę. Przegoniliśmy ich w drodze na kolejny PK
Trzeci PK – i tu wyszła cała moja perfidia wycinania mapy. Niby było przedłużenie drogi… ale nie tej co myśleliśmy. Szukaliśmy lampionu o jedną ścieżkę za wcześnie. Dość długo szukaliśmy, zanim nie zgraliśmy całej okolicy z mapą. Gdzieś tu znowu przegonili nas Chrumkający. Jak pokazują późniejsze tracki – nie tylko my mieliśmy tu problemy. Ech ten perfidny budowniczy;-).
Dalej było znacznie lepiej. Koło PK 53 spotkaliśmy Andrzeja, co przemierzał trasę w przeciwnym kierunku. Czasami błyskały światełka śledzącej nas i nieustannie Chrumkającej Ciemności, ale wtedy mieliśmy motywację by szybciej podbiegać.
Kolejna, wręcz tradycyjna wpadka przy PK 68. Pobiegliśmy z górki na azymut. Kompas wskazywał „mniej więcej” dobry kierunek. Może mniej niż więcej, ale wiadomo z górki to przynajmniej strona świata właściwa. Wpadliśmy na teren gdzie miał być lampion, przy charakterystycznych rowach. Jakieś dziury w ziemi były, lampionu nie. Później okazało się, że nawet byłem tuż obok, ale to jest jeden ze strasznie wrednych ukrytych ZPK-ów, które widać tylko z jednej strony. Wstyd pisać ile to naszukaliśmy się właściwego dołka! Ale można wszystko zwalić na kompas. Taki zza wschodniej granicy ten kompas - znaczy bubel:-).
PK 66 - kolejny na azymut. I kolejny nietrafiony. Ale w krew weszło nam już czesanie – to także umiejętność, którą należy trenować – pocieszam się.
Na ostatnie dwa PK dowieszone przez mnie dałem już całkowicie ponawigować Barbarze. Widać, że była wyraźnie wkurzona naszymi (no dobra, moimi i mojego kompasu) błędami na kilku wcześniejszych punktach. Nawet jej oferowałem by sobie pobiegała trochę z moim kompasem, ale stanowczo odmówiła. Na szczęście tu było po drogach i widoczne z daleka były punkty orientacyjne, więc dała radę;-) Ale nie wiem czy odważy się w przyszłości zaufać jeszcze mojej nawigacji na kompas…
Grunt, że człowiek trochę się ruszył i te 8,5 km pobiegał.
A z
ciekawostek – już w drodze do domu telefonicznie poprosiliśmy tego spóźnionego
uczestnika o zabranie ze sobą
dostawionych lampionów. Okazało się, że w lesie spotkał jeszcze jednego
„nielegalnego” zawodnika, który się nie zapisał, nie głosił się na start i
biegał z mapą w postaci fotografii na komórce. Możliwe, z tej co zostawiliśmy
„pod wycieraczką”, ale kto wie, bo ten „nielegalny” jakieś dwa tygodnie temu
zgubił się na jednym z treningów na terenie tuż obok…
A tak się
gubiliśmy:
http://3drerun.worldofo.com/2d/index.php?idmult%5B%5D=-396624&idmult%5B%5D=-396607&idmult%5B%5D=-396625&idmult%5B%5D=-396629&idmult%5B%5D=-396632
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz