Dobrze, że Maraton MnO był maratonem tylko z nazwy i nie zaserwowano nam dwóch etapów nocnych, bo po obfitym obiedzie nie chciało mi się iść nawet na jeden. Ale jak tu nie iść kiedy po dwóch dziennych etapach zajmuje się pierwsze miejsce i jest szansa wygrać całe zawody? No dobra, w takiej samej sytuacji było jeszcze kilka innych zespołów, ale tym bardziej trzeba było walczyć. Na start pojechaliśmy samochodem, już w wszystkimi gratami, bo po etapie mieliśmy od razu wracać.
Nasz etap to 16 kwadratów powycinanych ze zwykłej mapy, ortofoto, hipso i pokrycia terenu i jeszcze dla lepszego efektu niektóre kwadraty obrócono lub zamieniono miejscami. Dobrze, że autor zapomniał o lustrowaniu, bo tego najbardziej nie lubię.
Już na pierwszym kwadracie okazało się, że są stowarzysze, których tak nam brakowało na etapach dziennych:-) W związku z tym, aby namierzać się odległościami, pracowicie wyliczyliśmy z parokroków skalę mapy, żeby po chwili zorientować się, że skala jest podana jawnym tekstem. Ale przynajmniej poćwiczyliśmy przeliczanie i mogliśmy się skalibrować.
Darek rozpracował wycinek z PK 6 i 7 stwierdzając, że w naturze jest tak jak na mapie. Natury to ja w nocy nachalnie nie widziałam, ale ponieważ punkty stały, tam gdzie przewidział, więc musiał mieć rację. Dwójka, trójka i czwórka nie sprawiły problemów, a na jedynce mało się nie pokłóciliśmy, bo nastawiali tyle stowarzyszy, że ciężko było ustalić wspólny pogląd na to, który lampion jest tym właściwym. Każde obstawało przy swoim, ale ponieważ ja jestem mniej awanturująca się, więc wpisałam darkowy. Jak się okazało miał chłopak rację, a mnie okręciło przy obieganiu dołka totalnie. Piątka zamieniona była z dziesiątką, a na ósemce.... Na ósemce lampion stał parę metrów od zaznaczonego na mapie miejsca, ale w okolicy nie było widać innego. Już miałam go spisać, kiedy Darek ostro zaprotestował. W innych miejscach też punkty bywały rozstawione tak sobie, ale akurat teraz poczuł w sobie powołanie pedagogiczno-wychowawcze i oznajmił, że trzeba nauczyć organizatorów wieszania lampionów i koniecznie musimy w tym celu wbić bepeka. Trochę zgłupiałam, bo jak dla mnie te parę metrów nie robiło aż takiej różnicy, zwłaszcza, że innych dołków nie było w okolicy i wszyscy brali ten jedyny. Wbij bepeka i wbij bepeka. Na moją odpowiedzialność! No, tak był przekonywujący, że wbiłam. Wbiłam i od razu straciłam serce do dalszej zabawy. Nawet już nie patrzyłam w mapę tylko szłam, byle do mety. Nasza wygrana poszła się paść.... Jeszcze trochę chwilami miałam wątłą nadzieję, że może dla świętego spokoju uznają i BPK-a jak im Darek zacznie nawijać za uszami i molestować, ale większych złudzeń nie miałam.
Na mecie czekała już na nas super wyżerka, bo to podwójne świętowanie się odbywało i dla samej tej wyżerki warto było przyjechać. Objadłam się po czubek kokardy i wszystkie stracone przez cały dzień kalorie nadrobiłam z nawiązką. Nie szło się oprzeć. Piwo wzięłam już na drogę, bo nawet płyny przestały mi się mieścić.
W niedzielę rano z pewną nieśmiałością zajrzałam do internetów żeby zobaczyć wyniki.Zgodnie z moimi przewidywaniami zajęliśmy ostatnie miejsce na etapie i przedostatnie w całej imprezie.
Jak radzicie? Zrobić Darkowi jesień średniowiecza, czy wybaczyć?
Myślę, że dopiero jesienią średnio, jak będzie wietrznie to wybaczyć :)
OdpowiedzUsuńTako rzecze z imiennika :)
Ja bym nawet wybaczyła, ale Tomek jest ciekawy tej jesieni, no i mam dylemat.
Usuń