Uwieńczeniem ostatniego wyczerpującego weekendu był nasz tradycyjny Stowarzyszony Trening na ZPK-ach o wdzięcznym numerku #8. Miał to z założenia być trening wypoczynkowy. Już od pewnego czasu do ZPK-ów dochodzą lampiony, tak że wkrótce pewnie słupka na trasie się nie uświadczy i trzeba będzie zmieniać nazwę;-) Teraz doszedł tylko jeden lampion, który miałem dowiesić.
Wyjechałem z pewnym zapasem czasu z domu, niestety nieprzewidziany korek
spowodował, że do lasu w Międzylesiu dotarłem po 18-stej. Lampion miał zawisnąć
„w samym środku trasy”, więc zostało mi go rozwiesić samochodowo. Na szczęście
w pobliżu przebiega „ulica”. Wprawdzie nazwana na planie Warszawy, ale w
praktyce to zwykła droga leśna. Wiadomo – zima to najlepszy czas na wycinkę drzew,
więc droga rozjeżdżona przez ciężki sprzęt, obstawiona sągami wyciętych
metrówek. Koleiny takie, że bałem się co chwila zawiśnięcia na nich podwoziem,
gdzieś w samym środku ciemnego lasu. Ale udało się. Dotarłem w pobliże miejsca
gdzie lampion miał zawisnąć, znalazłem odpowiednie drzewo i PK o numerze 400
zawisł. Teraz pędem na start, pod szkołę. Tu już mnie ścigają telefony „gdzie
jesteś”. Dobrze, że byłem już na parkingu;-)
Frekwencja umiarkowana – można powiedzieć stała ekipa. Zapowiedzianych 7 osób, z tego większość podbiegających. Tradycyjnie pierwszy poszedł Mariusz, potem drugi Mariusz, następnie w las podreptała Chrumkająca Ciemność. Ja z Anią M. czekaliśmy na samą dyrekcję, która planowo miała się opóźnić.
Wreszcie ruszyliśmy. „Kierownicę” oddaliśmy w ręce (a właściwie nogi) Ani – niech się uczy i nadaje tempo. Tempo wyszło idealne do spalania tkanki tłuszczowej czyli Slow Jogging. Chwilami wydawało mi się, że marszem byłoby szybciej. Tak, że aż postanowiłem sprawdzić, ale niestety marszem zacząłem wyprzedzać towarzystwo, więc powróciłem do biegu.
Frekwencja umiarkowana – można powiedzieć stała ekipa. Zapowiedzianych 7 osób, z tego większość podbiegających. Tradycyjnie pierwszy poszedł Mariusz, potem drugi Mariusz, następnie w las podreptała Chrumkająca Ciemność. Ja z Anią M. czekaliśmy na samą dyrekcję, która planowo miała się opóźnić.
Wreszcie ruszyliśmy. „Kierownicę” oddaliśmy w ręce (a właściwie nogi) Ani – niech się uczy i nadaje tempo. Tempo wyszło idealne do spalania tkanki tłuszczowej czyli Slow Jogging. Chwilami wydawało mi się, że marszem byłoby szybciej. Tak, że aż postanowiłem sprawdzić, ale niestety marszem zacząłem wyprzedzać towarzystwo, więc powróciłem do biegu.
Przy klubowym PK 44 oczywiście nie mogło zabraknąć klubowego selfie! Takich
okazji nigdy nie przepuszczamy. Choć tym razem wycelować komórką tak by
zmieścił się słupek i my nie było łatwo!
Nie niepokojeni przez innych uczestników dotarliśmy na tyły CZD do PK 7. Tu Ania odmówiła dalszego truchtania wykręcając się skręconą kostką. Niech jej będzie. Dostała kluczyki i poszła w kierunku auta.
Nasz dwójka pobiegła dalej. Od razu przyspieszyliśmy i „na azymut” wbiegliśmy w największe w okolicy krzaki. Do tej pory Ania nawigowała po drogach, więc zawsze jakaś odmiana. Trafiliśmy na jakieś drogi wyjeżdżone przez ciężki sprzęt, a wreszcie na główną drogę przebiegającą przez las. Tu za tą drogą miał być lampion o kodzie 400, ten który wieszałem. Tu nastąpił pewien konflikt odnośnie kierunku gdzie ten lampion ma być. A grzeczności postanowiłem ustąpić kobiecie, więc pobiegliśmy w lewo. Jak łatwo się domyśleć, nie był to ten właściwy kierunek! Ale nie są to zawody, tylko trening, więc nie robiliśmy z tego tragedii. Jako ostatni zespół na trasie zabraliśmy ze sobą ów lampion i pobiegliśmy dalej. Tu spotkaliśmy wreszcie pierwszą latarkę. Mariusz S. bezskutecznie szukał słupka z numerem 42, który to ze zmęczenia „położył się” obok dołka w którym powinien stać. Ciekawe komu ten słupek przeszkadzał?
Dalej już znanymi nam z kilku zawodów ścieżkami do mety. Przy ostatnich punktach znowu zamigały nam jakieś latarki innych uczestników. Okazało się, że na metę przybyliśmy wszyscy w odstępie pojedynczych minut. Nikt się spektakularnie nie zgubił, wszyscy zadowoleni – takie odprężające treningi także trzeba czasem robić. Ale następny, ten z numerkiem #9 pewnie będzie bardziej zakręcony. Termin jeszcze do ustalenia, ale już zapraszamy!
Nie niepokojeni przez innych uczestników dotarliśmy na tyły CZD do PK 7. Tu Ania odmówiła dalszego truchtania wykręcając się skręconą kostką. Niech jej będzie. Dostała kluczyki i poszła w kierunku auta.
Nasz dwójka pobiegła dalej. Od razu przyspieszyliśmy i „na azymut” wbiegliśmy w największe w okolicy krzaki. Do tej pory Ania nawigowała po drogach, więc zawsze jakaś odmiana. Trafiliśmy na jakieś drogi wyjeżdżone przez ciężki sprzęt, a wreszcie na główną drogę przebiegającą przez las. Tu za tą drogą miał być lampion o kodzie 400, ten który wieszałem. Tu nastąpił pewien konflikt odnośnie kierunku gdzie ten lampion ma być. A grzeczności postanowiłem ustąpić kobiecie, więc pobiegliśmy w lewo. Jak łatwo się domyśleć, nie był to ten właściwy kierunek! Ale nie są to zawody, tylko trening, więc nie robiliśmy z tego tragedii. Jako ostatni zespół na trasie zabraliśmy ze sobą ów lampion i pobiegliśmy dalej. Tu spotkaliśmy wreszcie pierwszą latarkę. Mariusz S. bezskutecznie szukał słupka z numerem 42, który to ze zmęczenia „położył się” obok dołka w którym powinien stać. Ciekawe komu ten słupek przeszkadzał?
Dalej już znanymi nam z kilku zawodów ścieżkami do mety. Przy ostatnich punktach znowu zamigały nam jakieś latarki innych uczestników. Okazało się, że na metę przybyliśmy wszyscy w odstępie pojedynczych minut. Nikt się spektakularnie nie zgubił, wszyscy zadowoleni – takie odprężające treningi także trzeba czasem robić. Ale następny, ten z numerkiem #9 pewnie będzie bardziej zakręcony. Termin jeszcze do ustalenia, ale już zapraszamy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz